Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/75

Ta strona została przepisana.

Przedewszystkiem jedna z zagadek, dotyczących stryja, została rozstrzygnięta. Pani Czarnkowska niewątpliwie przed wyjściem za obecnego swego męża była narzeczoną stryja Alfreda i niewątpliwie go kochała. Małżeństwo ich rozbił Culmer przy pomocy zręcznie sfabrykowanego oszczerstwa. Widocznie prześladował i niszczył nieprzyjaciela na wszystkich polach, nie przebierając w sposobach. Kto wie, czy pani Czarnkowska nie rzuci więcej światła na wzajemny stosunek tych dwóch ludzi...
Szkoda, że tę rozmowę prowadzili w salonie i że panna Wanda ich obserwowała. Nie powinna nic o tem wiedzieć. Uważał ją wszakże za przyjaciółkę i wierzył w jej lojalność. Co więcej, zaczynał wierzyć, że budzi się w dziewczynie dla niego coś więcej, niż przyjaźń. Była widocznie trochę o niego zazdrosna. Niby żartowała, ale nie mogła ukryć podrażnienia...
Twardowski nie uważał siebie za zdobywcę serc kobiecych, nigdy to w jego ambicjach nie leżało, ale tym razem postanowił dziewczynę podbić. Zdaje się, że i ona czuje w stosunku do niego takie powinowactwo, jak on do niej. Postawił tę hipotezę, jak wiele innych w swojem życiu, taksamo z zapałem, jak tamte, tylko był to jakiś inny zapał, jakaś inna radość: nie lokowała się wyłącznie w mózgu, ale wstrząsała całą jego istotą. Ogarnął go niepokój, ale w tym niepokoju po raz pierwszy w życiu czuł się naprawdę szczęśliwym.
A ta pani Brzozowska?.. Czego ona może chcieć?... To nie jest zwykła chęć poflirtowania, czy też poszukiwanie awantury. Ona ma na niego jeszcze jakieś zamiary. Trzeba było dowiedzieć się czegoś o niej. Nie przyszło mu to do głowy, bo zanadto był zajęty panią Czarnkowską i Wandą.
Następnego dnia, wcześnie rano, służący od państwa Czarnkowskich przyniósł mu list, adresowany kobiecą ręką. Czyżby Wanda do niego napisała? Nie, to tylko pani Czarnkowska.
Prosiła go na wszystko, żeby wpadł do niej o którejkolwiek godzinie, rano czy popułudniu. Jest cały dzień w domu.
Poszedł koło dziesiątej.
Służący zaprowadził go do buduarku pani, która — jak oświadczył — była trochę niedomagająca.
Twardowski na wstępie spostrzegł straszną zmianę. Twarz wymęczona więcej niż zwykle, oczy podkrążone, wydawała się jakaś mniejsza, zredukowana; miejsce pańskiej dumy i pewności siebie, której miała wiele w swej postawie, zajęła jakaś dziwna pokora i prawie nieśmiałość. Patrzyła na Twardowskiego oczyma, w których nawet strach można było wyczytać.
Zaczęła mówić słabym głosem, ale równo i spokojnie, jak osoba, która dobrze wie, co i jak chce powiedzieć:
— Niech mi pan wybaczy, że panu czas zabieram, ale widzieć pana dziś musiałam. Spędziłam noc bezsenną, myślałam wiele, także i o panu, i wiele zrozumiałam. Pańskie zjawienie się w mojem życiu, pod jego koniec, nie jest zwykłym przypadkiem. Pana przysłał Alfred...
Widocznie spostrzegła na twarzy Twardowskiego obawę o jej równowagę duchową, bo zaprotestowała:
— Niech się pan nie boi — nie oszalałam. Mogło to się zdarzyć, gdybym była młodsza. Nie jestem również przesądną — jestem tylko religijną. Moja religijność nie zabrania mi wierzyć, że umarli myślą o nas i czasami z za świata nami rządzą.
Twardowski milczał. Myślał, że sam tak postępuje, jakby był pod

73