Błagała go, żeby jej opowiedział wszystko, co wie o życiu stryja od owej strasznej chwili, o jego myślach, wreszcie o śmierci.
Opowiadał jej długo o owym dziwnym, przygnębiającym pogrzebie, o domu, czujnie strzeżonym, o tem, co wiedział od księdza, od doktora, wreszcie od Grzegorza. Zamilczał tylko o wysokości swego spadku, o rozmowie z Culmerem, wreszcie nic nie powiedział o owych niesamowitych krokach w bibljotece. Bał się wrażenia, jakie to może sprawić na nieszczęśliwej kobiecie przy jej sposobie myślenia i przy obecnym stanie jej nerwów.
— Pan mi pozwoli kiedy przyjechać do Turowa, być w tym domu i na tym cmentarzu?...
Pytanie to rzuciła nieśmiało, jakby niepewna przychylnej odpowiedzi.
Zapewnił ją, iż pragnie, by to się stało jaknajrychlej.
Choć myśl jego absorbowała w tej chwili biedna pani Czarnkowska, nie zapomniał sobie zadać pytania, jakby to zrobić, żeby przyjechała w towarzystwie Wandy.
Jako psycholog i nałogowy obserwator, nietylko szukał prawdy, ale i bawił się. Była to zabawa trochę niemoralna. Interesowały go ciekawe momenty psychiczne, niezależnie od moralnej wartości ludzi i ich zachowania się, bez względu na skutki ich czynów. Można powiedzieć, że uprawiał rodzaj rozpusty umysłowej.
Między innemi przepadał za skrjnemi kontrastami.
Toteż, gdy po rannej rozmowie z panią Czarnkowską, rozmowie pełnej tragizmu, szedł na obiad do państwa Brzozowskich, na którym sobie obiecywał lekką komedję, gniewał się wprawdzie na siebie, ale zarazem odczuwał przyjemność smakosza, poszukującego wrażeń.
Panią Brzozowską zastał samą.
— Nie byłam tak okrutną — rzekła na wstępie z całą swobodą — żeby skazywać pana na konwersację z moim mężem, który, jak pan napewno zauważył, nie jest ekscytujący. Wyprawiłam go do równie nudnych jak on jego przyjaciół. Oni się tam znakomicie ze sobą bawią, wmawiając nawzajem w siebie, że są elitą inteligencji. To ich tak zajmuje, że nie rozejdą się przed drugą. Mam nadzieję, że pan nie jest przerażony....
To wszystko mówiła, mierząc go przymrużonemi oczyma, jakby chciała mu dać poznać, że przyszedł na egzamin, który niełatwo będzie zdać dobrze. Widoczne chciała od pierwszej chwili podrażnić jego miłość własną.
Ubrała się dla niego bardzo wieczorowo, odsłaniając szczodrze swój niebrzydki, choć trochę zbyt pełny dekolt.
Tete-a-tete przy stole było spoczątku dalszym ciągiem rozmowy w salonie państwa Czarnkowskich. Pani mówiła o znaczeniu inteligencji w stosunku między mężczyzną i kobietą. Tylko gdy obie strony są dość inteligentne, możliwa jest prawdziwa rozkosz: uświadamiają sobie wzajemnie wrażenia, dzielą je między sobą, a przez to rozkosz się pogłębia. To taka wielka różnica, jak między obiadem smakosza a żarłoka...
Twardowskiego bawiła ta szczególna dojrzałość sądu młodej jego towarzyszki, wpadał też w jej ton, uzupełniał jej poglądy, chcąc, żeby się coraz więcej awansowała. Stawała się też coraz swobodniejszą w mowie, wygłaszała bez zająknienia rzeczy, które nawet mężczyźni między sobą