Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/78

Ta strona została przepisana.

ubierają w jakąś formę mniej brutalną. Twardowski nigdy nic podobnego z ust kobiety w żadnym kraju nie słyszał. Gdyby ta rozmowa, myślał, była I nieco mniej inteligentną, a zato znacznie mniej cyniczną i przyzwoitszą, możnaby mieć wrażenie kolacyjki w gabinecie restauracyjnym w towarzystwie paryskiej kokoty.
Widocznie państwo Brzozowscy mieli umiejętnego kucharza. Obiad był lekki, dyskretnie piquant, trochę w stylu półświatka.
Pod koniec obiadu pani spoważniała. Nie mówiła prawie nic, ruchy jej były coraz leniwsze... Tylko świecące przez szparki spod opuszczonych powiek czarne jej oczy ślizgały się wyzywająco po gościu.
— Chodźmy na kawę — rzekła, ciężko dźwigając się z krzesła.
Wzięła Twardowskiego pod ramię i poprowadziła go przez salon do leżącego za nim, na czerwono oświetlonego pokoju.
Twardowski stanął na progu i patrzył. Dywany wschodnie wszelkiego możliwego pochodzenia, kakemona japońskie, stoliki i szafki z laki, parawaniki, inkrustowane perłową masą stołki maurytańskie, mosiężne tace i dzbany arabskie, bronzowe Buddy indyjskie, niebieskie wazy porcelanowe i hafty chińskie... W rogu mieściła się niska, ale zato niezwykle obszerna, kwadratowa otomana turecka, zarzucona poduszkami wszystkich krajów wschodnich; poduszki też były porozrzucane po całym pokoju, zastępując krzesełka. Bezładna, barbarzyńska mieszanina kłócących się ze sobą stylów, jak w bazarze wschodnim jakiegoś Port-Saidu.
— Ależ tu cały Wschód!... — zauważył Twardowski, nie dodając nic więcej, żeby nie urazić pani domu.
— Nieprawda? — odrzekła z odcieniem dumy w głosie. — A wie pan, co to jest Wschód? To najwyższa cywilizacja i najwyższa mądrość. Wszystko inne to barbarzyństwo i głupota.
— Dziękuję w imieniu Zachodu.
Roześmiała się.
— Pan tak jest przywiązany do Zachodu? To nie warto.
— Mówi pani tak, jakby sama pani do Wschodu należała.
— Należała!... Co to znaczy “należeć”? Mówi się nieraz “należę,” a myśli się “posiadam,” — tak mówi zwykle mężczyzna o kobiecie, albo kobieta o mężczyźnie. Trzeba trochę należeć, żeby całkiem posiadać. No, niech się pan uplasuje.
Posadziła go na otomanie, podsuwając mu kupę poduszek, żeby się wygodnie usadowił.
— Zaraz podadzą kawę: będzie dobra. A ja, nie chcąc zanadto odbijać od tego Wschodu, pójdę tymczasem i zmienię tę niedorzeczną suknię europejską na coś, co będzie z tem tłem bardziej harmonizowało.
Znikła, a Twardowski zapytywał siebie, jak może coś harmonizować z taką kakofonją.
Służący wniósł kawę i likiery na okrągłej, mosiężnej tacy, i ustawił ją przed Twardowskim na niskim, maurytańskim stołku.
Za chwilę weszła pani domu. Miała na sobie lekkie z crepe de Chine kimono. Twardowski widział wyraźnie, że pod tą powiewną szatą była tylko pani Brzozowska, nic więcej. Czekał spokojnie, co dalej będzie...
Przysunęła sobie leżące na dywanie dwie duże poduszki tureckie i usiadła na nich przy stoliku u nóg gościa. Nalała kawę.
— Cóż ten wasz dumny Zachód? — mówiła — czem on jest wobec starego, mądrego Wschodu?...

76