wulgarnej szwedzkiej zapałki. Z kadzielnicy zaczął się unosić gęsty dym i, rozszerzając się po pokoju, napełniał go silnym, odurzającym zapachem.
Stała przez jakiś czas jak kapłanka przed ołtarzem. Twardowski, napół leżąc na poduszkach, przyglądał się jej i przypominał sobie jakieś malowidło.
Nagle wyjęła ramiona z szerokich rękawów, wyciągnęła je w obie strony, rozpięła poza sobą wzorzyste kimono i na jego tle wyprostowała się...
Zaczęła się wolnym krokiem posuwać ku otomanie. Oczy skromnie spuściła ku ziemi.
Stanęła u kolan Twardowskiego, z piersią podaną naprzód, z oczyma prawie zamknięteml.
Tego było za wiele. Intelekt wyciągniętego na otomanie mężczyzny na chwilę przestał działać. Napół zerwał się, wyciągnął ramiona, by ją schwycić. Odskoczyła, drażniąc jego zmysły. Stanęła o kilka kroków.
Twardowski nieco oprzytomniał.
Nieostrożnie odwróciła się do niego bokiem.
W profilu linje jej ciała były znacznie mniej zabójcze. Uwydatniało się w nich wczesne przekwitanie kobiet jej rasy. A przytem ta charakterystyczna dla Żydówek załamana linja karczka.
Czar prysnął.
— Zdaje mi się — rzekł Twardowski tonem zimnej refleksji — że jestem na jakiejś féerie w teatrze.
Pani Brzozowska szybkim ruchem włożyła spowrotem kimono na rękawy, zawiązała pasek i z ironją syknęła:
— Intelektualista!
Opanowała się i usiadła koło niego na otomanie.
— Tylko tyle — rzekła z wyrzutem. — Jaki z pana dziwny człowiek! Na każdym kroku refleksje. To skutek studjowania psychologji...
Widocznie nie dała jeszcze za wygraną. Zamilkła, obmyślając nowy atak, gdy Twardowski powstał.
— Co, już pan chce iść?...
Stojąc we fraku przed tą żydowską pięknością, na której obfitem ciele kimono wydawało mu się śmiesznem, wśród tego turecko-persko-arabsko-indyjsko-chińsko-japońskiego magazynu, Twardowski tworzył doskonały kontrast Zachodu ze Wschodem, nie z prawdziwym Wschodem, ale z takim, jakim go Zachód widzi.
— Mam jutro wstać wcześnie — rzekł. — Zresztą pani nie lubi mężczyzn nudnych; na mnie zaś mocne zapachy działają przytępiająco. Tylkobym się coraz więcej w oczach pani kompromitował.
Widocznie namyślała się, czy go zatrzymywać... Wreszcie wyciągnęła leniwie rękę do dzwonka.
Nie wstając z otomany, pożegnała się z Twardowskim. Wszedł służący, wyprowadził go do przedpokoju.
Pani Brzozowska została sama.
Oczy jej patrzyły przed siebie, w przestrzeń, nie zatrzymując się na żadnym przedmiocie. Z płonących zrobiły się szkliste, twarde, bezlitosne.
Usta jej brzydko wykrzywiły się, rzuciły głośno jeden wyraz:
— Bydlę!
Ciężko dźwignęła się z otomany i przeszła do gabinetu męża. Usiadła przy biurku, na którem panował wzorowy, pedantyczny porządek. Wzięła do ręki słuchawkę telefonu i podała numer.
— Czy mieszkanie państwa Taubenherzów? Proszę panią do telefonu...
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/80
Ta strona została przepisana.
78