Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/86

Ta strona została przepisana.

Ale za ile groszy dziennie tej oliwy się wypali?... To mnie nie zrujnuje. Gdyby oni dostali spowrotem swoje państwo i na nowoby im było wszystko wolno, to ci ręczę, że bez przerwy urządzaliby jubileusze, rocznice, zjazdy, obchody, pochody: staraliby się, żeby ta biedna Polska, co się tyle wycierpiała, miała codzień jakąś przyjemność. Nie masz pojęcia, jak ich to boli, że Moskale na to nie pozwalają. Jak nie mogą inaczej, to urządzają, że to dla Polski. Trzeba ich do tego zachęcać i brać w tem udział: to ich cieszy, a nam nic nie szkodzi. Lepiej, żeby się bawili dla Polski, niż pracowali dla niej. A gdy przyjdzie odpowiednia chwila, pchnąć ich dalej, do krwawych manifestacyj, żeby się dali zarzynać i zarzynali Polskę. Tak zrobiliśmy w 63-im roku. I w tym jednym roku uszliśmy naprzód więcej, niż przez trzydzieści lat poprzednich. A im przybywa jeszcze jedna rocznica do obchodzenia...
— Oni mogliby być niebezpieczni — bo to zdolny naród — całe szczęście, że nie lubią myśleć i nie lubią się często fatygować. Jak się raz wysilą od wielkiego święta, to potem przez całe lata odpoczywają. Łatwo im zaprzątać głowy głupstwami i przeszkadzać w myśleniu, i to trzeba stale robić. Czasem znajdzie się wśród nich łajdak mądrzejszy i energiczniejszy — może nam dużo szkody zrobić, szczególnie, jeżeli umie zdobyć sobie wpływ na swoich. Takiego trzeba podpatrywać, czy nie zrobi jakiego głupstwa, czy mu się w czem noga nie powinie: wtedy go pchnąć gwałtownie, żeby się przewalił i więcej nie podniósł. To nie jest tak trudno, bo oni umieją jeden błąd więcej człowiekowi pamiętać, niż całe życie zasług. A tych, co nam dobrze służą, trzeba popierać, wywyższać, wmawiać w nich wielkość...
Henryk pił chciwie z ust ojca te nauki; zapadały one głęboko w jego młodocianą duszę.
— A co będzie — zapytał raz — gdy oni zmądrzeją Oni teraz się uczą robić interesy...
Stary się roześmiał.
— Długo muszą się uczyć: niewiadomo, czy będą mieli czas. To nie tak łatwo umieć chodzić koło pieniędzy. Ja ci ręczę, że oni pierwej nauczą się ordynarnie kraść, niż powiększać polski majątek, i zanim Polskę zbogacą, ją okradną. I do tego także trzeba ich zachęcać. Ta nauka łatwo przychodzi. Gdy ułatwisz człowiekowi kradzież w jakiejkolwiek formie, już go masz w ręku, już ci musi służyć wiernie i na twoje bogactwo się składać.
— Oni muszą na nas pracować! — zawołał z entuzjazmem Henryk.
— Oni lepiej pracują na kogoś, niż na siebie. Bo gdy pracują na siebie, nie ma ich kto popędzać, a oni, jak bydlaki, bez popędzania niewiele zrobią.
Stary Józef Culmer, przy całej swej reputacji wielkiego patrjoty polskiego, miał o Polakach bardzo ujemną opinję. Patrjotyzm wszakże nakazywał mu tę opinję chować dla siebie i dla najbliższych: w szerszych gronach zawsze unosił się nad cnotami narodu polskiego i oburzał się na podłość jego wrogów, którzy gnębią ten najnieszczęśliwszy z narodów właśnie za jego cnoty.
Nie było przedmiotu, o którymby mówił z takim zapałem, z takim błyskiem oka, jak o pieniądzach.
— Pieniądze przechodzą w nasze ręce i przyjdzie niezadługo czas, że tylko my je będziemy mieli. W tedy wszyscy oni będą w naszej niewoli, będą służyli nam za część tego grosza, któryśmy im zabrali. Ty, Henryku, będziesz bogatym, a twoje dzieci jeszcze bogatsze....
Tu wszakże dodawał:

84