— Tylko nie trzeba być skąpym. Trzeba część swego grosza oddawać. Składaj głośno ofiary na ich cele: to się opłaci, to się stokrotnie wraca. I składaj pocichu dziesięć razy tyle na nasze cele. Sprawa nasza nietylko wymaga, żebyśmy my sami byli bogaci, ale żeby nasz naród miał swoje fundusze na popieranie swoich celów. Każdy z nas musi się na te fundusze składać; i dlatego, że to umiemy, idziemy do zwycięstwa. Oni dużo o swej Polsce krzyczą, ale nic dla niej nie robią i nic jej nie dają, i dlatego my nad nimi zapanujemy.
Nauki te wpajały mocną wiarę w Henryka, wiarę we własną przyszłość i w zwycięstwo jego rasy.
Gdy po studjach prawnych w kraju i zagranicą został w Warszawie adwokatem, dzięki ojcu odrazu stanął mocno. Bardzo wcześnie ojciec go wprowadził do potężnej ogranizacji światowej, co umocniło go niemało w przekonaniu, że jest przeznaczony do wielkich rzeczy. I w organizacji droga jego do wyższych przeznaczeń była skrócona. Przez ojca wszedł odrazu w stosunki z wyższemi osobistościami zagranicą; ojciec też przed inicjacją przygotował go należycie, pouczył o charakterze organizacji, o sposobach działania i o istotnych jej celach. Dzięki ojcu od początku dowiedział się o rzeczach, o których inni członkowie organizacji, nawet zajmujący wysokie stopnie, nie dowiadywali się przez całe życie.
Wreszcie ojciec mu zostawił tyle pieniędzy, że to w rękach człowieka zdolnego mogło stać się podstawą dużego majątku.
Szedł przez życie pewnym krokiem zwycięzcy i życie mu dawało wiele. Żył za kilku ludzi i kilku rodzajami życia: dla ogółu był znanym, zacnym i mądrym mecenasem Culmerem; dla wtajemniczonych był władzą, z ukrycia kierującą ich postępowaniem i decydującą o wielkich sprawach; dla więcej wtajemniczonych był mężem zaufania i głównym wykonawcą planów, prowadzących do oddania tego kraju w ręce jego rasy; dla siebie wreszcie i paru bliskich towarzyszy uciech życia był śmiałym organizatorem tych uciech, nie bojącym się rodzajów użycia, które mogłyby mu bardzo popsuć reputację, a nawet zaprowadzić do kryminału. Na szczęście był zręczny i ostrożny.
I oto ten silny człowiek siedział teraz pogrążony w ponurej zadumie.
Nawet do dawno już nieżyjącego ojca miał żal w tej chwili, że zbyt pomyślnie przedstawiał przyszłość. Stało się wiele rzeczy przez ojca nieprzewidzianych i wśród Żydów, i wśród Polaków, i na całym świecie. Prawda, że Żydzi nigdy nie byli tacy potężni, jak obecnie, ale ileż jest rys w tej potędze, ile im grozi niebezpieczeństw i to takich, na które zdaje się niema sposobu. Organizacja, w którą wierzył niezachwianie, nigdy nie była tak rozluźniona, tak słabo nie trzymała w ręku swoich ludzi, nigdy nie było tylu powodów do obawy, że się może rozwalić. On sam, Henryk Culmer, jest bogaty, choć nie tyle, ile się spodziewał, i ma duże stanowisko, dziś zresztą wielce zredukowane. Ale co będzie z jego synem?... Karol dotychczas nie wygląda na człowieka, który będzie robił majątek: on go raczej puści. Jest lekkomyślnym próżniakiem. Bawi się w interesy, z których nic nie ma, i ciągle potrzebuje od ojca pieniędzy. Brak rozumu zastępuje cynizmem, kpi sobie ze wszystkiego i wyrabia sobie reputację zwyczajnego łobuza. Gdzie taki człowiek może sobie wyrobić wpływ na ludzi i poważne stanowisko? Czy on się z wiekiem zmieni?...
Jedyny syn był ciężką troską czcigodnego mecenasa: stale mu dostarczał najczarniejszych myśli.
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/87
Ta strona została przepisana.
85