Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/89

Ta strona została przepisana.

psycholog od pierwszej chwili zrozumiał, że tu idzie przeciw niemu jakaś robota.
Gdy się witał z panią Czarnkowską, ta go zapytała:
— Czy panu bardzo się dziś śpieszy
— Nie.
— Czy może pan wyjść ostatni Chciałabym z panem pomówić.
Przyszedł tym razem późno, więc bez wielkiego poświęcenia mógł się doczekać opróżnienia salonu.
Panna Wanda przywitała się z nim po przyjacielsku, ale z jakąś niezwykłą powagą. Robiła wrażenie, jakby miała mu coś do powiedzenia, ale się bała.
Gdy ostatni goście opuszczali salon, pani Czarnkowska nań skinęła, jednocześnie zaś dała znak Wandzie, żeby znikła.
Twardowski usiadł przy niej. Byli sami w salonie.
— Pan mi zapowiedział — rzekła nieśmiało — że mię użyje do pomocy. Obiecał mi pan to. Czy już teraz nie mogę się panu na co przydać?...
— Teraz jeszcze nie, ale może bardzo rychło.
Wpatrywała się weń, jakby chciała ukryte jego myśli wyczytać.
— Panie Zbigniewie — rzekła bojaźliwie — nie obrazi się pan na mnie, jeżeli o jedną rzecz zapytam?...
— Jakże mógłbym się na panią obrazić! Tak wierzę w pani przyjaźń.
Wahała się przez chwilę.
— Dla celu, który pan sobie postawił, musi pan potrzebować także i pieniędzy...
Roześmiał się wesoło.
— Tego to mam więcej, niż mi potrzeba.
Otworzyła szeroko oczy.
— Więcej... niż... potrzeba?...
— Dlaczego pani się tak dziwi?
— Mówią...
— że nie mam nic, że stryj stracił cały majątek.
Nie zaprzeczyła.
— Miło słyszeć — rzekł ze śmiechem — że poczciwy mecenas Culmer tak się o mój los troszczy.
— Ja to nie od niego słyszałam.
— Ale od niego to wyszło. Otóż zapewniam panią, iż stryj zostawił mi tyle, że mam zapewnioną całkiem swobodę ruchów i niezależność. Jaka pani dobra, że się tem zainteresowała.
— Bo to sprawa i pana i Alfreda.
— A gdybym był bankrutem i istotnie pieniędzy potrzebował?
Oczy jej zabłysły.
— Wyciągnęłabym od męża wszystkie swoje pieniądze i złożyłabym je w ręce pańskie. Alfredby to pochwalił. Niech pan pamięta, że zrobię to na każde pańskie skinienie.
Twardowski, wzruszony, ucałował rękę biedniej kobiety.
— Dziękuję z całego serca — rzekł. Na szczęście jestem zamożniejszy, niż ludzie myślą.
— Skąd więc te pogłoski?
— Sam jestem w części ich autorem. Wygodniej mi narazie uchodzić za uboższego, niż jestem. Ale widzę, że mój w tym wypadku współpracownik, pan Culmer, poszedł znacznie dalej ode mnie.
Pani Czarnkowska zamyśliła się.

87