o słabem zamiłowaniu gospodarza do systematyczności i porządku, ale jednocześnie o wytężonej pracy.
Był widocznie rad z gościa, ale i zakłopotany.
— Przepraszam — zaczął — za ten nieład...
— Niech mnie pan nie przeprasza — zaśmiał się Twardowski — ja do tego jestem u siebie przyzwyczajony. Uważam nawet, że przy dużej pracy porządek jest niemożliwy.
Piętka się rozjaśnił, widząc człowieka, który go rozumie. Usadowiwszy gościa w fotelu, siadł naprzeciw niego i zaczął odrazu mówić tonem przekonywującej szczerości:
— Byłbym przyszedł do pana wkrótce po naszem spotkaniu u Osieckiego. Pan zrobił na mnie wrażenie ogromnie mądrego człowieka: ma pan w pięcie więcej rozumu, niż taki np. Topoliński w głowie. Jedna rzecz atoli mię zatrzymała...
Twardowski czekał, co dalej usłyszy. Nagle gospodarz bez żadnych przygotowań rzucił pytanie:
— Czy pan wie co o “grabarzach”?
— O Związku uczynnych grabarzy?
— Tak.
— Wiem sporo.
— Otóż zaraz po naszem spotkaniu “grabarze” u nas na uniwersytecie zaczęli robić panu ogromną reklamę. Wyciągnąłem stąd wniosek, że pan do nich należy, i dlatego do pana nie poszedłem.
— Nic o tej reklamie nie wiedziałem — rzekł śmiejąc się Twardowski. — Ale widzę, że pan zmienił zdanie, skoro pan był łaskaw mnie odwiedzić. Czyżby przestali mię reklamować?
— To rzecz niesłychanie dziwna. Spoczątku opowiadali, że przyjechał z zagranicy człowiek pierwszorzędny, inteligencja niepospolita, wiedza ogromna, kultura wysoka — niezwykła zdobycz dla naszego kraju... Oni tak reklamują tylko swoich. Potem się to nagle ucięło. Nic o panu nie mówili i niechętnie odpowiadali, gdy ich pytano. Teraz znów, w ostatnim tygodniu, nagle zaczęli wygadywać na pana niestworzone rzeczy. To było dla mnie dowodem, że pan do bractwa nie należy. I natychmiast do pana przyszedłem.
Twardowskiego ujęła ta prostota i szczerość gospodarza. Chciał go zapytać, co o nim opowiadają, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
— Jeżeli pan pozwoli — rzekł gospodarz, wstając z miejsca — to dokończymy potem rozmowy. Teraz żona prosi nas na herbatę.
W malutkim, skromnie umeblowanym saloniku czekała na nich pani profesorowa, osoba wybitnie brzydka, prawdopodobnie w wieku męża, ale wyglądająca znacznie starzej od niego, nosząca na twarzy ślady wysiłku i wyczerpania, charakterystyczne dla kobiet intelektualnych.
Przedstawiwszy jej Twardowskiego, Piętka dodał:
— Moja żona doktoryzowała się z psychologji.
— Tośmy koledzy — rzekł z uśmiechem Twardowski. — Tylko ja się nie doktoryzowałem.
Z grzeczności zagadnął panią domu o wspólnym przedmiocie i przekonał się, że przestudjowała sumiennie conajmniej jeden podręcznik i wyznaje go prawowiernie.
Pani widocznie rada była ze spotkania człowieka, z którym mogła prowadzić
Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/92
Ta strona została przepisana.
90