Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/93

Ta strona została przepisana.

“fachową” rozmowę, ale Twardowski się nudził i niecierpliwie czekał na dalszy ciąg wynurzeń profesora o grabarzach.
Słuchając pani, zdającej egzamin ze swojej wiedzy, zastanawiał się nad jednem zagadnieniem psychologicznem: co mogło skłonić takiego żywego i interesującego człowieka, jak Piętka, do ożenienia się z taką suchą, papierową kobietą, umiejącą powtarzać tylko to, czego się nauczyła na pamięć? Jedyne wyjaśnienie znalazł w tem, że pani profesorowa niewątpliwie pochodziła ze sfery kulturalniejszej niż mąż, co musiało mu imponować. Zauważył sobie w duchu, że takie małżeństwo ma dobrą stronę: Piętka jest człowiekiem pełnym zapału do innych rzeczy może właśnie dlatego, że nie ma u siebie w domu nic, coby go od nich odciągało. Jakimż przeciwnym biegunem jest Wanda, która doszła do przekonania, że jest głupia, a która jest najbardziej interesującą z kobiet!
Poważna herbata wreszcie się skończyła, i wrócili z Piętką do jego zaśmieconego gabinetu.
— Ma pan zupełną słuszność — rzekł, nawiązując przerwaną rozmowę, Twardowski — nietylko nie jestem grabarzem, ale mam zaszczyt być trochę w wojnie z tem bractwem.
— To chyba odniedawna?
— Tak. Dopóki mnie nie poznali, liczyli, że do nich przystąpię.
— Teraz rozumiem! — zawołał rozjaśniony Piętka.
— Mam nadzieję, że pan pójdzie z nami przeciw tym łajdakom.
— Może się sobie nawzajem przydamy — odrzekł Twardowski. — Niech mi pan przedewszystkiem powie, co oni o mnie opowiadają.
— Paskudztwa, które trudno powtarzać.
— Tem bardziej mnie to interesuje.
— Więc mam powtórzyć wszystko bez oszczędzania pana?
— Ma się rozumieć — ja wszystko wytrzymam.
— Więc przedewszystkiem jest pan powierzchownym blagierem, udającym uczonego, choć nic nie napisał. Dają nawet do zrozumienia, że ma pan trochę bzika. Półsówkami bąkają, że coś było brzydkiego między panem a pańskim stryjem, że przyśpieszył pan jego śmierć niewiadomo jakim sposobem, że coś niewyraźnego stało się z testamentem.
— Ho, ho! — zawołał Twardowski — to grubo. I cóż więcej?
— Ci, co bywają w salonach, opowiadają, że pan był niedawno u niejakich państwa Brzozowskich. Pani podobno jest pięknością. Skorzystał pan z nieobecności pana domu i tak się obcesowo zachował względem pani domu, że zadzwoniła na służbę i kazała pana za drzwi wyrzucić.
Twardowski słuchał wszystkiego z zimnym, szyderczym uśmiechem. Dowiedziawszy się atoli o swej klęsce w roli Don Juana, zerwał się z fotela, wykrzykując:
— A to bezczelna kanalja!
Piętka się przestraszył. Zaczął się tłumaczyć:
— Przepraszam, że to powtórzyłem...
— Ależ dziękuję panu: oddał mi pan prawdziwą usługę. To ja przepraszam pana za swój wybuch. Widzi pan, łatwiej wytrzymać oskarżenie o najpotworniejszą zbrodnię, niż ośmieszenie.
— Nasi ludzie — rzekł Piętka — niczemu nie wierzą, bo tę kanalję dobrze znają.
Twardowski się zastanowił. Po chwili milczenia zapytał:
— Czy Kozieniecki należy do tych opowiadaczy?

91