Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/97

Ta strona została przepisana.

sprzeniewierzył, kogoś zdradził... To wszystko udało się zgłuszyć przez powtarzanie sobie, że jest was tylu i tak wybitnych ludzi, przez stwierdzanie, że się panu powodzi i że idzie pan naprzód w życiu, przez wmawianie w siebie, że służy pan wielkim celom... Ale pan to tylko wmawia w siebie, bo jako człowiek inteligentny rozumie pan, że te cele, które panu ukazano, to tylko środki do czegoś innego lub dekoracja, zasłaniająca cele właściwe.
Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Po chwili wziął Kozienieckiego za ramię, podprowadził go do okna i wskazał na ulicę.
— Widzi pan ten wóz parokonny, naładowany pakami towarów? Wy, członkowie tej organizacji, nawet zajmujący w niej dość wysokie stopnie, wiecie tyle o właściwych jej celach i o tem, kto nią kieruje, ile te konie wiedzą o zawartości pak, leżących na wozie, oraz o nazwisku i pochodzeniu ich właściciela.
Usiedli obaj spowrotem. Kozieniecki przestał się denerwować: dał się biernie prowadzić, siedział nieruchomo, z oczyma w słup, zdrętwiały.
— Conajgorsza — ciągnął Twardowski — że zdajecie sobie z tego sprawę, przynajmniej ci, którzy umieją trochę myśleć. Ale nie zadajecie samym sobie pytania, czemu i komu służycie, bo się boicie odpowiedzi. Ja panu tej odpowiedzi jeszcze dziś nie dam, bo jestem dopiero na drodze do pełnego jej sformułowania. Tylko postawię przed panem jedno pytanie. Macie swobodę poglądów na wiele rzeczy; macie prawo wolnej krytyki w wielu sprawach. Jest atoli jeden przedmiot, do którego z krytyką przystępować nie wolno, jedna dziedzina, w której nie wolno stwierdzać najoczywistszych faktów. Pan dobrze wie, że mówię o Żydach. To najlepszy dowód, że oni was prowadzą i wami rządzą. Jesteście ich zwierzętami domowemi, wykonywującemi ich wolę, pracującemi dla nich, strzegącemi, ażeby ich bezeceństwa nietylko pozostawały bezkarnemi, ale by były pokrywane milczeniem. O dalszych zaś jej celach wiecie tyle, co zwierzęta domowe o celach swego pana. I jak one, jesteście przez swych panów hipnotyzowani.
Kozieniecki ciągle milczał, ciągle pozostawał w odrętwieniu. W tej chwili wyglądał tak, jakby był zahipnotyzowany przez Twardowskiego.
— Organizacja wasza pociąga was do siebie rozmaitemi sposobami. Jednym ukazuje miraż wielkiej karjery, korzyści materjalnych, zaspokojenia fałszywych najczęściej ambicyj; innych szantażuje tem, że wie o ich grzechach, trwożliwie przez nich ukrywanych — ci są najpowolniejszemi, najbardziej poszukiwanemi przez nią narzędziami; innych, najgłupszych, bierze na swoje idee, na swoje, rzekomo szlachetne cele, pod któremi powierzchowne umysły nie widzą istoty rzeczy; innym — a tych jest niemało — zapewnia pomoc w zmiażdżeniu znienawidzonych przeciwników. Najcenniejszymi, przeznaczonymi do głównych ról jej członkami, są ci, którzy z urodzenia i pochodzenia są dla niej stworzeni, ludzie niezwiązani węzłami moralnemi z narodem, wśród którego żyją i do którego się przyznają. Ci właśnie stanowią jej duszę — oni jedni mają pełne zaufanie władzy.
— Wstępując do niej dla pozyskania jej poparcia, nie przewidujecie, czem wam każą za to poparcie płacić, jaką służbę będziecie musieli pełnić. Wciągają was w nią powoli, stopniowo w miarę jak tępieje wasz zmysł moralny, jak zatracacie szacunek dla samych siebie. Ot, przykład pański. Zaczęto od tego, że zalecono panu opowiadanie zabawnej historyjki o panu Twardowskim i pani Brzozowskiej. Pan z zamiłowania nie jest plotkarzem, ale ją pan zaczął opowiadać, żeby zrobić przyjemność panu Culmerowi.

95