Culmera i jego córkę. Miałbym prawo to panu opowiedzieć, ale mam jakiś nałogowy wstręt do plotek o kobietach, nawet gdy są żydówkami. Żądam od pana tylko jednej satysfakcji, mianowicie, żeby pan ludziom, do których to kłamstwo Culmera przez usta pańskie doszło, powiedział, że niema w niem ani słowa prawdy, że został pan okłamany.
— Zrobię to niezwłocznie.
— Nie wątpię: wiem, że mam do czynienia z człowiekiem hornoru.
Obaj powstali z miejsc.
— Jeszcze jedno rzekł Twardowski. — Zrozumie mię pan, gdy powiem, że przedewszystkiem mi chodzi o kobiety. Niestety, wszyscy na ich opinję jesteśmy wrażliwi. Nie pytam pana, czy pan opowiedział to jakiej kobiecie. Ale jeżeli tak było, niech pan prostowanie od niej zacznie.
Kozieniecki zmieszał się, przestał patrzeć Twardowskiemu w oczy. Ale nastrój szczerości, który między nimi zapanował, wziął górę.
— Zaraz stąd rzekł zakłopotany — idę do państwa Czarnkowskich, bo panna Wanda jest jedyną kobietą, która to słyszała.
Twardowski miał w tej chwili ochotę zmasakrować eleganckiego profesora. Opanował się jednak i przyjaźnie się pożegnali.
Wkrótce po wyjściu Kozienieckiego, podczas śniadania, służący wręczył Twardowskiemu liścik od pani Czarnkowskiej. Prosiła, żeby zechciał wpaść do niej — będzie w domu całe popołudnie.
Poszedł koło czwartej. Przyjęła go w swoim buduarku, ubrana w ciepły szlafroczek. Miała minę bardziej zmartwioną, niż zwykle.
— Przepraszam pana rzekła na wstępie — że tak go przyjmuję, ale nie czuję się dziś dobrze. Nie jestem chora, ale jakoś mi zimno, pomimo że przecież mieszkanie jest dobrze ogrzane.
— Panie! — zawołała. — Przecież z panem zaczyna się dziać to samo, co z biednym Alfredem. Codzień ludzie mi znoszą obrzydliwe, nikczemne plotki. Czy i do pana one dochodzą?
— O tak! — odparł wesoło Twardowski. — Dowiedziałem się, żem blagier, nieuk, trochę warjat, żem sfałszował testament stryja, żem go zamordował.
— Widzę, że pan sam jeszcze z przyjemnością coś do nich dodaje.
— Niewiele. Najgorsza, że oskarżają mnie o zamach na granitową cnotę pani Brzozowskiej.
Uśmiechnęła się boleśnie.
— Wczoraj mi próbowano wmówić, że pan jest agentem jakiegoś obcego mocarstwa.
— A, i to jeszcze Tego dotychczas nie słyszałem.
— Panie Zbigniewie, jak ja się tego wszystkiego boję. Kłócę się z ludźmi o pana, ale coż ja jedna kobieta znaczę!...
— Niech się pani nie boi. Ja się nie dam tak zniszczyć, jak stryj nieszczęśliwy. To, że pani staje w mojej obronie, wielką ma dla mnie wartość. Myślę wszakże nie o obronie, ale o ataku. Ja muszę zmiażdżyć tego łotra Culmera.
— Jakiż on ma powód do prześladowania pana
— Tego jeszcze pani nie mogę powiedzieć. Muszę przedtem sobie niektóre rzeczy wyjaśnić.