W łańcuch silny je spleść.
Głosem wielkim, jak dzwon,
Biłbym w słaby dźwięk ech,
Ażbym zgłuszył wasz śmiech,
Pieśni inny dał ton.
Chciałbym życiu dać ster
I od duchów wziąć moc,
Promień z niebnych skraść sfer
I rozjaśnić nim noc.
Tych zbolałych serc drgań
Całą duszą jęk pić,
Z utęsknionych dusz łkań
Bogu wieniec wraz zwić.
Jabym gromem bił w was,
By rozerwać ćmy czas,
I rozniecić sto słońc —
Od olśnienia ich mrąc.
Albo wzbił się — hen, tam,
Gdzie się słońca tli blask,
I wyżebrał wam łask,
I strumieniem lał wam.
Gdybyż dumny lot wznieść
Dla stęsknionych serc, dusz!
A nie pośród ćmy głusz
W starych brudach je grześć.
Lecz nie staje wraz cud,
Trzeba pierwej zmyć brud,
Rozgrzać serca, wznieść stan
I wyleczyć pierś z ran.
I powoli wciąż siać
Ziarno Boże. — Moc brać!