Strona:Kajetan Sawczuk - Pieśni.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

A słońce patrzy w złote morza szyby,
I nic nie może dojrzeć na dnie łoża,
Ni fal pędzonych w dalekie przestworza
Doścignąć okiem i zatrzymać w locie.
I znów powraca, i znów patrzy na dno.
Z harf płynie pieśni pełnych czaru krocie,
Ziemia goreje, a niebiosa bladną.
Tylu Chrystusów świat pożarł i dźwiga —
Tyle przykazań już kamiennych prysło —
Tyle serc płonie, a tyle ostyga —
Tyle piorunów zgasło, a nie błysło.
A gdzie te pieśni, co się z dusz wylały,
Leciały w światy jak skrzydlate duchy?
Ty je pożarłeś szczycie nieba głuchy,
Tyś je ułowił w locie w swoje sidła,
Pozawieszałeś na sidlanych hakach
W błękitnych chmurkach, po niebieskich szlakach.
Obciętem skrzydłem zasłaniasz oblicze,
By nikt nie dojrzał zlanej wstydem twarzy,
Boś z krwi wylanej — piorunowe bicze
I z serc otchłanie stworzył dla nędzarzy,
A z piersi tarczę, z poza której błyskasz
Gniewliwem okiem i pioruny ciskasz.
Z wydartych źrenic zrobiłeś zwierciadło
I wystawiłeś światu na pogardę.
Dziś, gdyś w nie wejrzał — oblicze twe zbladło
I serce zmiękło, co jak kamień twarde.
I dziś, gdyś siedział wśród martwych ołtarzy —
Martwych, bo życia już nie dają znaku —
Pełna sił wielkich, cudna pieśń harfiarzy
Po chłodnym nieba przeleciała szlaku,