I w bólu sidłach jak zbrodniarza wlecze
W złudzeń krainę, słońcami płonące
A ja, omdlały, oprzeć się nie zdołam,
Samotny ginę. Wśród pustyni wołam.
Ginę, mieczami przygniecion i chlebem.
Idę za pieśnią harfiarzy pod niebem.
Lecz kiedy dobiegł drugi dźwięk z harf struny,
Ja ze snu wstałem, jak z cmentarnej ciszy,
Z myśli zrzuciłem sennych widm całuny,
Czułem, jak w sieci senny owad dyszy.
Wstałem i w duszy snów malignę ważę.
I znów ujrzałem, jak płyną harfiarze.
A kiedy harfiarz tknie srebrzystej struny,
Tknie władnym palcem i członki wypręży,
Jęki w świat lecą, jak burzy pioruny,
Jak z szczytu skały lśniące kłęby węży,
Złowrogo gwiżdżąc po głazach się toczą,
I w przepaść czarną — niby gardziel smoczą
Ziejącą ogniem — upadają, ciemną.
Wiem, że w przyszłości tak będzie i ze mną.
Zginął splecionych w zwój kłąb lśniących węży —
Cisza wokoło. Tylko przepaść rzęży,
Lecz pieśń harfiarzy w przepaści nie zginie,
Po skał jaskiniach, hen, w niebiosa płynie.
Harfiarze suną — ich złote lśnią zbroje,
Rzekłbyś, przez Boga wysłani na boje.
Świat idą niszczyć złotemi harfami.
Idą z za świata duchy tajemnicze,
Idą słoneczne pokruszyć oblicze.
Stary świat złamią i nowy świat stworzą —
Idą pieśń zagrać czarowną i Bożą.
Strona:Kajetan Sawczuk - Pieśni.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.