Strona:Karlinscy.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak nie powita ojciec, ani matka,
I nikt — nikt — jednak — jam taka szczśęliwa[1]
Jego radością — że chociażbym miała
Ojca i matkę — o! znów bym została
Sierotą — byle on nie miał tej chwili,
Jaką ja teraz czuję — byle jemu
Nie było tu sieroco! o mój Panie!
Ja go tak kocham — że życia nie stanie,
I dziwna, że niepadłam, kiedym jego
Głos usłyszała — a jednak precz łzy te!
I czoło w górę — harda bądź sieroto!

IZYDOR.
(We drzwiach patrzy na nią z niemem wzruszeniem — zbliża się i zginając kolana.)

O Maryo moja!...

MARYA (po chwili walki.)

O witajcie panie!
Tak tylko matce do nóg się upada,
A niewiast tak się nieprzeraża...

IZYDOR.

Maryo!
Po sześciu latach — kiedym ci co rana
I co wieczora posyłał westchnienie
Przez pierwszą gwiazdę wieczorną co tliła,
We snach do ciebie dusza się modliła
I w twoje imię, pierwsząm ciął szablicą...
Łzy twe jak gwiazdy dobrze dla mnie świecą...
O ty mnie kochasz — ty nie zapomniałaś...

MARYA.

Tak tylko matce do nóg się upada!
Jam siostrą dla was — ja was witam — rada!

IZYDOR (z ogniem.)

Ha! coś panienka ostygła... o biada!...

O nie tak w tenczas było... w ten dzień, kiedy

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – szczęśliwa.