Strona:Karlinscy.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Nad nami rzewnie zachodziło słońce...

(Chwyta ją w objęcie i całuje.)


MARYA (groźnie.)

Pamiętaj waszmość — żem biedna sierota —

IZYDOR.

Sierota — Boże!

MARYA.

Milcz!... Matka!

KARLINSKA (wchodzi.)

O synu,
Szanuj niewiastę, choć to siostra twoja,
Już lata dawno minęły dziecinne. —

KARLINSKI.

Co to — i waszmość śmiałeś — odejdź waszmość!

(Izydor odchodzi.)

Ty zostań — daruj mu moja dziewczyno,
Ten trzpiot zasłużył na karcer wojskowy. —

MARYA.

To nie on... ojcze... to ja...

KARLINSKI.

Jam go widział!
Widziałem z mojej komnaty — napróżno
Na siebie winę bierzesz — no, nie zbrodnia!
Dziećmiście boso biegali po trawie,
Koszule w zębach nosiliście wczoraj,
Wszak i my młodzi bywali o żono!...

MARYA.

Jak to!... mój Boże! ta wyrozumiałość...

KARLINSKI (całuje ją w czoło.)

Mój ty gołąbku, cóż — czy ty go kochasz?

MARYA.

Jak siostra...