Strona:Karlinscy.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

Wloką się dołem — już liżą płomienie
Domy — i niebios czerwienią sklepienie.

(łuna wstaje na niebie.)

W tumanie tylko słychać zgrzyt pałaszy —
Jęk koni — tętent — grzmot strzałów — dzwon w dali!
Wrzask wściekły — (po chwili)
Chwała!.. cofają się Niemcy,
Pierzchają — jakże uciekają podle!
Nasi skupiają się — ku nam wracają.

KARLINSKA.

A syn mój!

MIELĘCKI.

Szereg wiedzie pan Karlinski,
Po broni widzę!

KARLINSKA.

A syn mój!

MIELĘCKI.

W tej chwili
Stają i kędyś zdają się oglądać.

KARLINSKA.

A syn mój!!!
Syn mój! panowie ukróccie męczarni!

MIELĘCKI.

Nie widać — teraz nasi się wstrzymali,
Snać grzebią trupów. — Pan Karlinski konno
Stanął jak wryty — gdzieś wytężył ramię,
Nagle spiął konia — co jak dąb się zerwał
I pędzi ku nam — za nim hufce lecą!
Ach jakże pędzą! lecą jak pioruny!

KARLINSKA (z muru.)

Pan mój sam! piekło! dziecięcia nie widno!?

MARYA.

Siły o siły! wszak może niezginął!