Strona:Karlinscy.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzisz w Krakowie — dobędziem Krakowa —
Mój kandydacie — przed Maksem uderzysz
Czołem! a wtedy pan Zborowski górą!
Za długie lata twego hetmanienia,
Co rozsypały dom nasz jak perzynę,
Runiesz, jak dąb co urósł zbyt wysoko!
Wnet by już dostał konarami nieba,
Gdyby nie tykał piekła swym korzeniem
I wyrwie burza korzenie co pycha
Tak rozpostarła — zaryczą pioruny —
W grobach się wstrząsną kości, błysną łuny,
I padnę — ale zemszczę się jak szatan! (po chwili)
Toć mam wolnego głos obywatela,
I dzielne książe co tyle rokuje
Obietnic swoich, mocą, dla Polonii,
Wolę — niż brać tam z za morza nie znane
Panię, co wzrosło między Jezuity,
Którego ojciec na pasku prowadzi,
I jeszcze jechać nawet nie pozwala;
Estonia w gardle! nią się zadławicie!
Może wtórego przyszlą Posewina,
Gdy ten pozwoli — to nam przyszle syna!...
Ha — tego zamku pun[1] Karlinski broni,
Wróg mój ponury — a niemy i groźny.
Iść jedną partyą — dłoń w dłoń, z moim wrogiem
Który mi życie zatruł — choć niechcący,
Przeto żem niegdyś (daj diabłu wspomnienie!)
Żem kochał pannę, co jego wolała!
I mych afektów piekielne płomienie
Z wstrętem rzuciła — ha! ha! ha! ha! ha! ha!
Czekajcie przyszedł dzień mój! dzień odwetu!
I pierwej pan Bóg szatanom przebaczy,
Niż wam Zborowscy! czarna moja gwiazda
Ale choć wieczór rozkoszą się pomścić
I w noc piękniejsza łuna na niebiosach
Temu co stracił wszystko! — dziś im oddam!...
I na tych gruzach, w boju, krwawym dymie

Wrogom zabłysnę — jako od lat pragnąłem!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – pan.