małego Maćka, niejako gwałtem i z wodą i z bułką. Po takiem nakarmieniu, ku wielkiej radości Tomasza, dziecko padło jak kloc na podściółkę i bez kołysania usnęło.
— A co, jakem sobie gracko postąpił — mówił do siebie zadowolony Tomasz. — Kunda całą godzinę by chłopca tryndała, aby się dzieckiem nabawić. Przez to właśnie idzie jej robota bardzo powoli. No, a teraz pomyślmy o obiedzie, ażeby go na czas ugotować. Ja jej pokażę, co to chłop umie i znaczy; przekonam, że baba zawsze babą. Ale,... co tu gotować? Wczoraj był barszcz z rurą i kaszą; dziś niech będą kluski ze słoniną i ziemniaki. Śperka jest, pokraję grubo, będą skwary należyte.
Tomasz lubił kluski i ziemniaki tłusto kraszone; zresztą mąka, ziemniaki i słonina były w domu, po mięso zaś trzeba było chodzić do miasta. Sama droga zabrałaby dużo czasu, a tu właśnie szło o to, aby się z obiadem nie spóźnić. Więc, dla pośpiechu, rozpaliwszy ogień z samego smolnego drzewa, przystawił doń garnek z wodą; potem z komory przyniósł mąki i zaczął miesić na stolnicy ciasto na owe zamierzone kluski.
Chodząc po mąkę, po wodę, albo po drzewo, z pośpiechu nie zamykał drzwi do izby; lecz
Strona:Karol Baliński - Niewierny Tomasz.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.