na tę drobnostkę nie zwrócił uwagi, tembardziej, że wiosna była pogodna i ciepła.
Gniecie tedy Tomasz swoje kluski, ogień pali się raźno na kominie, woda wre w garnku, słonina w rynce się smaży. O! Tomasz zadowolony. Wtem dziecko się budzi i zaczyna głośno płakać. Biedactwo przeładowane zimną papką, widocznie miało powód do przebudzenia się. Ale Tomasz na to obojętny, dziecko nogą kołysze, a rękami kluski gniecie. Tymczasem ogień na kominie mocno się pali, a woda kipiąc, wciąż pryska w smażącą się słoninę. Tomasz i na to uwagi nie zwraca, aby tylko prędzej z temi kluskami się uporać.
Wtem buchnął płomień, zajęły się w rondlu skwarki — rynka się pali. Tomasz z obawy pożaru lub spalenia się smacznej okrasy, chcąc ugasić płomień, porywa rynkę i wstawia ją do szaflika, w którym były pomyje. Dzieciak przez ten czas wrzeszczy, jak gdyby go kto darł ze skóry — zanosi się i o mało nie pęknie. Tomasz zniecierpliwiony tym krzykiem, biegnie do kołyski zobaczyć, co się tam stało. Podnosi pierzynkę...
— A ty psiawełno! ty szkaradniku! coś ty narobił? dam ja ci! — woła oburzony i ogląda się po izbie, czy nie leży gdzie rózga na podorędziu...
Strona:Karol Baliński - Niewierny Tomasz.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.