Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
5
POEZYE.

Jak go widziały pierwsze Sema syny,
Tak i dziś patrzy na pustyni spieki;
Tysiąca wieków pociekną godziny,
Takim ostatnie zobaczą go wieki.

Pierś jego w blizny szerokie podarta,
Starego świata pełna dzikich gruzów;
Tylko dla orłów zuchwałych otwarta,
Albo nad orły, dla zuchwalszych Druzów.

Druz tylko jeden pnie się na urwiska
Tam, aż pod turban Dżebel-Szecha biały,
I powróciwszy, z dumą w mieście ciska
Trudem zdobyte turbana kawały.

Mistrz je szerbetów w kryształowéj czarze
Nosi po Szamie i dzwonkami wabi;
W strasznéj pustyni konający skwarze
Śnią o tej czarze i dzwonkach Arabi.

Powieściom ludu jeśli dasz posłuchy,
Dżebel-Szech w morzu miał zamki z korali,
Na łożach z pereł poddane mu duchy
Śniły w sukienkach z szmaragdów, opali.

Lecz gdy na grzeszne plemię ręka boża
Ognie siarczyste miotała w Sodomie, —
Taka potęga, mówią, była w gromie,
Ze się zatrzęsło od niego dno morza.

Dżebel-Szech nagle porwał się na nogi,
Ciekawy, z morza pod niebo wyskoczył:
Straszny gniew boży, kaźń bożą gdy zoczył,
Rażony grozą okamieniał z trwogi.

Oto mijają za wiekami wieki,
Jak śnieg mu na skroń skamieniałą pada,
Lecz dzień ten od nas chociaż tak daleki,
Dżebel-Szech milcząc swą przeszłość spowiada.

W olbrzymiéj, sinéj rozpadliny szybie,
Tu owdzie skrzela Druz napotkał rybie,
I nieraz znosi konchy, morza dzieci;
Lub odłam głazu, w którym koral świeci.