Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/26

Ta strona została przepisana.
20
KAROL BRZOZOWSKI.

I leżą na wznak niby martwe zwłoki,
Nagle klasnąwszy, silnemi poskoki
Strzelają w górę i stają na nogi.
Tymczasem mrówek skrzętny naród mnogi,
Przez bujne trawy i przez gęste krzaki
Pobudowawszy gęste bite szlaki,
Jak okiem sięgniesz, karawaną płynie,
I znosi cegły i przyciąga belki;
Te budownicy wziąwszy na ramiona
Dźwigają w górę — budowla wzniesiona
Piętrzy się dumna jak obelisk wielki,
U stóp jéj smukłe ostromleczu ziele
Stoi jak palma przy Ramzesów dziele.
Gdy tak me oko pływa po murawie,
Pod skałą marmur ujrzałem na trawie,
Wyraźnie kolumn strzaskanych oszczątek,
Okruch zamierzchłych świetnych lat pamiątek.
Na skale siwe ruiny zamkowe
Nad chwasty jeszcze wychylały głowę;
Przez gąszcze lasu drogi długi kawał
Wiódł do zwaliska ciosanym kamieniem
I być dla duchów gościńcem się zdawał,
Które gdy w obłok pokryją się gwiazdy,
Odziane stalą i północy cieniem,
Na zamek tłumne odprawiają wjazdy.
W mroczne zadumy dusza ma zapadła:
Bogów Hellady potrzaskane głowy,
Starca patrząca na mnie twarz wybladła,
Z ran tryskający strumień purpurowy,
Z śniegów posągiem żeniący się krwawo,
Szatan z szyderską zwycięzcy postawą,
Wszystko to razem migiem błyskawicy
Napowrót mojéj stanęło źrenicy.
Dosiadłem konia, spiąwszy go ostrogą,
Pomiędzy góry wązką pędzę drogą;
Mnie się wydało, że w pyłu tumanie
Za mną się krwawy ten obraz zostanie.
Napróżno pędzę, łudzę się daremno!
Obraz się kładnie na góry przede mną,
Pod grzmiące konia ściele się podkowy,
Kreśli na gęstwie zielonéj bukowéj!
Wreszcie napróżną ucieczką zmęczony,
Zwolniłem biegu i dzikiemi strony