poczynać całą operację zaprzęgania. Gdyby pan Pickwick był sam, przeszkody te, mnożące się na każdym kroku, rychłoby położyły kres pogoni; ale stary Wardle nie zrażał się tak łatwo. Tyle rozwinął dobrej woli, popychając jednego, szturchając drugiego, tu podając łańcuch, tam podpinając sprzączkę, że powóz był gotów do drogi w nierównie krótszym czasie, aniżeli można było spodziewać się, zważywszy na takie trudności.
Zaczęli więc znowu podróż, w warunkach bez wątpienia niezbyt zachęcających. Do stacji było 15 mil, noc ciemna, wiatr gwałtowny, deszcz ulewny. Niepodobieństwem było jechać prędko, walcząc przeciw tylu przeszkodom; to też dojechano dopiero po dwóch godzinach Ale tu ukazał się przedmiot, który ożywił odwagę i podniósł nieco upadającego ducha podróżnych.
„Kiedy ten powóz przybył tu?“ zapytał stary Wardle, wskazując na jeszcze mokrą bryczkę, stojącą na dziedzińcu.
„Dopiero przed kwadransem“, odpowiedział stajenny, do którego zwrócone było to pytanie.
„Z damą i gentlemanem?“ zapytał znowu pan Wardle, drżący od niecierpliwości.
„Tak, panie“.
„Gentleman we fraku, długonogi, szczupły?“
„Tak, panie“.
„Dama w średnim wieku, twarz chuda, skóra i kości? Co?“
„Tak panie“.
„Pickwick, to oni!“ zawołał stary gentleman.
„Byliby prędzej tu przyjechali“, mówił dalej stajenny, „ale złamał się im dyszel“.
„To oni!“ krzyknął Wardle. „Na Jowisza! Powóz i cztery konie! Natychmiast! Dopędzimy ich jeszcze przed następną stacją. Hej! Pocztyljon! Prędko! Każdemu po gwinei! Spieszcie się! Spieszcie się, dzieci!“
Zachęcając w taki sposób, stary gentleman biegał to na prawo, to na lewo, zajmując się wszystkiemi szczegółami z energją, która udzieliła się nawet panu Pickwickowi. Pod tym wpływem filozof zaplątał swe nogi w uprzęży, przycisnął koło brzuchem, wyobrażając sobie i wierząc mocno, że znakomicie przyczynia się do przyspieszenia odjazdu.
„Właź pan, właź prędzej!“ zawołał stary Wardle, siadając do powozu i zamykając za sobą drzwiczki.
Pan Pickwick znajdował się z drugiej strony i nim miał czas zdać sobie sprawę z tego, o co chodziło, uczuł jak go podnosi stary gentleman i wpycha posługacz stajenny. Konie ruszyły z kopyta.
„To się nazywa dzielnie jechać!“ zawołał pan Wardle z zadowoleniem.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/108
Ta strona została skorygowana.