Czyż mamy tu przytaczać lamentacje panny Wardle, gdy się dowiedziała, w jaki sposób opuścił ją kochanek? Czyż mamy kreślić tu szczegółowo przebieg tej rozdzierającej sceny, tak ślicznie opisanej przez pana Pickwicka? Księga jego notat leży otwarta przed nami; niewielka żółta plama świadczy, ile mu łez wycisnęła sympatja dla ludzkości. Jedno słowo i notaty te będą w ręku drukarza. Ale nie! Oprzemy się tej myśli! Nie będziemy zasmucać czytelników obrazami okropnych cierpień.
Na drugi dzień ciężki powóz z Muggleton powiózł powoli i smutno dwóch przyjaciół i opuszczoną damę. Cienie nocne oddawna już wszystko zaległy, gdy przybyli do Manor Farm.
Całonocny wypoczynek wśród ciszy Dingley Dellu a rano godzina oddychania świeżem i balsamicznem powietrzem wiejskiem, zatarły zupełnie u pana Pickwicka ślady znużenia, jakiego doznało jego ciało, i usunęły niepokój, który poruszył jego umysł. Od dwóch dni znakomity ten człowiek nie widział swych przyjaciół i uczniów, gdy więc, wracając z przechadzki, spotkał panów Winkle i Snodgrassa, błogie wzruszenie, z jakiem podszedł do nich, by powiedzieć im „dzień dobry“, zaledwie zdołałaby pojąć pospolita wyobraźnia. Radość była obopólna. Bo któż, w samej rzeczy, mógł spoglądać na rozpromienione oblicze pana Pickwicka i nie doznać wielkiego wrażenia? A jednak zdawało się, że jakaś chmura zaciemnia czoło jego zwolenników. Mieli miny tajemnicze, niezwykłe a zarazem niepokojące. Wielki człowiek spostrzegł to, ale nie mógł odgadnąć przyczyny.
Uścisnąwszy rękę dwóch młodych ludzi i gorąco wygłosiwszy powitanie, pan Pickwick zapytał:
„Jak się ma pan Tupman?“
Pan Winkle, do którego zwrócone były te wyrazy, nie dał żadnej odpowiedzi. Odwrócił głowę i, zdawało się, pogrążył się w melancholicznem rozmyślaniu.
„Snodgrass“, zaczął znów pan Pickwick z ożywieniem, „jak się ma nasz przyjaciel? Czy chory?“
„Nie“, odparł pan Snodgras i łza zabłysła mu na czułej powiece, jak kropla deszczu na oknie. „Nie, nie jest chory“.
Pan Pickwick spoglądnął kolejno to na jednego, to na drugiego.
„Winkle! Snodgrass!“ zawołał potem, dostatecznie napatrzywszy się, „co to wszystko znaczy? Gdzie nasz przy-