potem, zasięgnąwszy potrzebnych informacyj o drodze, w którą mieli się udać, wolnym krokiem poszli ku Cobham.
Był prześliczny wieczór czerwcowy. Drogę, wijącą się w cieniu lasu, ożywiał śpiew ptaków i orzeźwiał oddech wiatru, bluszcze i mchy zdobiły pnie starych drzew; ziemię pokrywała zielona murawa, miękka, jak jedwabny kobierzec. Wyszedłszy z lasku, podróżni nasi znaleźli się w otwartym parku, wśród którego wznosił się starożytny zamek, zbudowany w oryginalnym i malowniczym stylu czasów Elżbiety. Piękny i rozległy widok roztaczał się dokoła pomiędzy olbrzymiemi dębami i wiązami; liczne stado sarn pasło się na świeżej łące a od czasu do czasu przestraszona łania przebiegała drogę, lekka jak cień chmury, szybko przesuwającej się po krajobrazie oblanym gorącem światłem słońca.
„Gdyby wszyscy, cierpiący na taką chorobę, jak nasz przyjaciel, schronili się do tej okolicy“, rzekł pan Pickwick, spoglądając dokoła, „to sądzę, że dawne przywiązanie do świata rychłoby im powróciło“.
„I ja tak sądzę“, odpowiedział pan Winkle.
„Doprawdy“, dodał pan Pickwick, gdy po półgodzinnym marszu stanęli we wsi, doprawdy, że miejsce to, chociaż wybrane przez mizantropa, jest, zdaje się, najpiękniejsze i najponętniejsze ze wszystkich, jakie widziałem“.
Pan Winkle i Snodgrass bez żadnych zastrzeżeń przyłączyli się do tych pochwał.
Wkrótce potem, wypytawszy się o „Skórzaną Butelkę“, podróżnicy nasi skierowali się ku tej oberży, dość dobrej powierzchowności, jak na wiejską gospodę, i poszli dowiadywać się, czy niema tu gentlemana, nazwiskiem Tupman.
„Tomie!“ zawołała oberżystka, „zaprowadź panów do sali“.
Pod przewodnictwem barczystego parobka, trzej przyjaciele weszli do długiego, niskiego pokoju, którego ściany ozdobione były szeregiem starych portretów i obrazów niezgrabnie kolorowanych; dokoła stało mnóstwo skórzanych krzeseł, fantastycznego kształtu i o olbrzymich poręczach. U końca sali wyróżniał się stół, przykryty śnieżnej białości obrusem, przystrojony pulchnym drobiem, smażoną szynką, kuflem świeżego piwa i t. d. Przy tym to ponętnym stole siedział pan Tupman, bynajmniej nie mający miny człowieka, który usunął się od świata.
Ujrzawszy swych przyjaciół, położył nóż i widelec i podszedł ku nim z ponurą twarzą.
„Nie spodziewałem się widzieć was tutaj“, powiedział ująwszy rękę pana Pickwicka. „Bardzo mi miło“.
„Ach!“ zawołał pan Pickwick, siadając i ocierając czoło
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/128
Ta strona została skorygowana.