o rzece, potem o ogniu. Piękny byłby to widok, nasz wielki dom w płomieniach, i żona warjata rozsypująca się w popiół! Jakieby to było zabawne! Wyznaczonoby wielką nagrodę za wyratowanie jej i zdrowy na umyśle człowiek rzuca się w płomienie — a wszystko przez chytrość warjata! Często myślałem nad tem, ale wkońcu porzuciłem ten plan. Och, ta radość ostrzenia brzytwy, — dzień po dniu próbowanie ostrza, rozkosz myślenia, jaką zada ono ranę.
Wreszcie upiory, które tyle razy szeptały mi już nad uchem, że czas nadszedł, włożyły mi do rąk otwartą brzytwę. Ująłem ją mocno. Ostrożnie wyszedłem z łóżka i pochyliłem się nad moją śpiącą żoną. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Usunąłem je delikatnie... opadły na piersi... Płakała... ślady łez widniały jeszcze na policzkach. Była spokojna i pogodna... Nawet uśmiechała się, kiedy na nią spojrzałem. Delikatnie położyłem jej dłoń na ramieniu. Drgnęła. To nie był sen... drzemała... Nachyliłem się bliżej. Krzyknęła i zbudziła się.
Jeden ruch mojej ręki, a nigdy z ust jej nie wyrwałby się jęk ni krzyk. Ale ja stropiłem się — cofnąłem się. Oczy jej utkwione były we mnie. Nie wiem dlaczego, ale lękałem się, bałem się tych oczu! Wiłem się pod ich spojrzeniem. Wstała z łóżka wciąż patrząc na mnie. Drżałem. Nie śmiałem się ruszyć. Brzytwę trzymałem w ręku. Skierowała się ku drzwiom. Odwróciła się i oderwała oczy od mojej twarzy. Urok przestał działać. Podbiegłem i schwyciłem ją za ramię. Krzycząc upadła na podłogę.
Teraz mogłem ją spokojnie zabić. Ale w domu powstał hałas. Słyszałem odgłosy kroków na schodach. Schowałem brzytwę, otworzyłem drzwi i głośno wołałem o pomoc.
Weszli, podnieśli ją i ułożyli na łóżku. Leżała bez ducha przez wiele godzin. A kiedy wróciło jej życie, spojrzenie i mowa, rozsądek opuścił ją i zaczęła dziko majaczyć.
Sprowadzono lekarzy. Wielcy panowie, którzy zajeżdżali przed mój dom doskonałemi powozami zaprzężonemi we wspaniałe konie, w asyście wytwornej służby. Przez wiele tygodni nie odstępowali jej łoża. Zwołali wielkie konsyljum, naradzali się przyciszonemi i uroczystemi głosami. Jeden z nich, najznakomitszy i najmądrzejszy, wziął mię na stronę i ostrożnie przygotował na cios: oznajmnił mnie, warjatowi, że żona moja jest obłąkana. Stał blisko mnie w otwartem oknie, patrzył mi w oczy, dotykał mego ramienia. Bez wysiłku mogłem go wyrzucić na ulicę. Byłaby to znakomita zabawa. Ale
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/135
Ta strona została skorygowana.