Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

Pan Pickwick zeszedł do jadalnego pokoju, gdzie znalazł śniadanie i wszystkich zgromadzonych. Jadło znikło bardzo szybko; kapelusze gentlemanów przyozdobiono w ogromne błękitne kokardy wyrobu pięknych rąk samej pani Pott; pan Winkle podjął się towarzyszenia tej damie na dach domu, znajdującego się koło hustings[1], zaś pan Pickwick z panem Pottem udali pod „Miejski herb“. Jakiś człowiek komitetu pana Slumkey przemawiał z okna tego hotelu do sześciu uliczników i jednej dziewczyny, których co chwila nazywał pompatycznie mężami Eatanswillu; w odpowiedzi na to, sześciu uliczników klaskało zawzięcie.
Dziedziniec hotelowy przedstawiał mniej dwuznaczne symptomata sławy i potęgi eatanswillskich błękitnych. Był tam cały las chorągwi i sztandarów z dewizami zastosowanemi do okoliczności, wypisanemi złotemi literami, a wysokiemi na cztery stopy przy odpowiedniej szerokości. Była tam także cała orkiestra trębaczy, fagocistów i doboszy, ustawionych po czterech w szereg i sumiennie zarabiających swą płacę; zwłaszcza dobosze byli bardzo obrotni. Był oddział konstablów z niebieskiemi laskami i cały tłum wyborców z niebieskiemi kokardami. Byli wyborcy konni i wyborcy piesi. Był odkryty czterokonny powóz dla szanownego Samuela Slumkey. Chorągwie powiewały, muzykanci grali, konstable klęli, członkowie komitetu perorowali, tłum wrzeszczał, konie rżały i tupały, pocztyljoni pocili się, a wszystko to i wszyscy ci ludzie, zebrani w tem miejscu, znaleźli się tu dla korzyści, honoru, sławy i specjalnego użytku szanownego Samuela Slumkey ze Slumkey Hall, jednego z kandydatów na reprezentację miasta Eatanswill w izbie gmin parlamentu zjednoczonych królestw.
Rozległy się długie i hałaśliwe okrzyki, poczem jedna z błękitnych chorągwi, z napisem „Wolność prasy“, zakołysała się konwulsyjnie, gdy tłum w jednem z okien ujrzał rudą gowę pana Potta. Ale entuzjazm przeszedł wszystko, gdy szanowny Samuel Slumkey we własnej osobie, w butach z cholewami i błękitnej chustce na szyji, wystąpił i ujął za rękę szanownego Potta oraz melodramatycznemi ruchami wyraził swą wieczną wdzięczność za usługi oddane mu przez „Gazetę Eatanswillską“.
„Czy wszystko gotowe?“ zapytał następnie szanowny Samuel Slumkey pana Perkera.
„Gotowe, kochany panie“, odparł mały człowieczek, „Spodziewam się, że nic nie zapomniano?“

„Nie, kochany panie, żadnej nawet drobnostki. Jest dwudziestu ludzi, należycie wymytych, którym pan uściśniesz rękę we drzwiach; jest sześcioro dzieci na rękach matek,

  1. Szopa w której odbywają się wybory.