ujętych w belki składane na krzyż. Okna z ostremi daszkami wychodziły na drogę, drzwi były niskie, a żeby wejść do domu, trzeba było zejść pod ciemny ganek po dwóch dość stromych schodach, zamiast iść do góry, jak się to teraz praktykuje. Ale pomimo to, oberża miała przyjemny wygląd; z okna w sali wybiegało wesołe światło, łyskające na drodze aż do przeciwległego płotu; i inne jeszcze światło, to drżące i słabe, to żywe i jasne, błyszczało z poza zasuniętych firanek okna tejże sali: miła wskazówka, że paliło się na kominie. Rozpatrzywszy się w tych drobnych znamionach okiem doświadczonego podróżnika, Tom zeskoczył tak lekko, jak tylko mu pozwalały nawpół przemarzłe członki, i wszedł do domu.
Nie upłynęło kilka minut, a już siedział w sali, naprzeciw bufetu, koło dobrego ogniska na który składała się mała miara węgla kamiennego i chrustu w takiej ilości, że można było zrobić zeń dziesięć bardzo przyzwoitych pęków. Paliwo to, nawalone do połowy komina, skrzyło się, trzaskało i buchało z hałasem, któryby wystarczył do rozgrzania serca każdego rozsądnego człowieka. Miłe to było ale nie na tem koniec: oto zwinna, młoda dziewczyna, bystrooka i o zgrabnej nóżce, rozścielała na stole obrus doskonałej białości. Więcej jeszcze: Tom z nogami w pantoflach wspartemi na kominie, plecami zwrócony do otwartych drzwi, widział w zwierciadle nad kominkiem prześliczną perspektywę bufetu, z ponętnym szeregiem serów, szynek, wędlin i butelek ze złotemi napisami, słojów z marynatami i konserwami, a wszystko to ustawione było na półkach w sposób nadzwyczaj nęcący. Otóż wszystko to było bardzo ponętne; ale jeszcze i nie na tem koniec, bo za bufetem zasiadła do herbaty ponętniejsza nad wszystko wdówka, przy najpiękniejszym małym stoliczku, obok najcudniejszego ognia, jaki sobie można wyobrazić, a wdówka ta, mająca zaledwie czterdzieści osiem lat i o twarzy tak pociągającej jak bufet sam, była widocznie panią i właścicielką oberży, najwyższą władczynią wszystkich tych uroczych posiadłości. Na nieszczęście był i brzydki cień na tym pięknym obrazie, a mianowicie słuszny mężczyzna, bardzo słuszny, w brunatnym surducie z ogromnemi metalowemi guzikami, czarnemi wąsami i takiemiż kręconemi włosami. Pił herbatę obok wdowy i, jak można było odgadnąć bez wielkiej domyślności, znajdował się na prostej drodze do owładnięcia samą wdówką, wmówiwszy w nią, by mu oddała na wieczne czasy przywilej zasiadania za tym bufetem.
Z charakteru Tom nie był bynajmniej ani cholerykiem, ani zazdrosnym; a jednak, z tego czy z owego powodu, słuszny męzczyzna w brunatnym surducie wzburzył mu nieco żółć, która stanowiła także część jego jestestwa.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/169
Ta strona została skorygowana.