do tej konkluzji, niezbyt zadawalniającej, że był biedakiem, którym pomiatano, którego prześladowano i że najlepiej będzie, jeżeli pójdzie spać.
Przystojna dziewczyna poszła przed Tomem po szerokich schodach; ręką osłaniała świecę, by ja zabezpieczyć od przeciągu powietrza, które w starych budynkach, tak nieregularnych jak opisana oberża, znalazłoby tysiąc sposobów do pobujania płomieniem, nie mając właściwie zamiaru zgaszenia świecy. A jednak świeca zgasła, co dało nieprzyjaciołom Toma Smart powód do utrzymywania, że to on, a nie wiatr, zgasił świecę i że, pod pozorem zapalenia jej, pocałował służącą. Tak czy owak, dość, że świeca została na nowo zapalona i Tom został doprowadzony przez labirynt korytarzy do apartamentu, przygotowanego na jego przyjęcie. Młoda dziewczyna powiedziała mu dobranoc i zostawiła go samego.
Znalazł się w ogromnym pokoju. Łóżko mogło służyć dla całego bataljonu: dwie dębowe, poczerniałe szafy mogłyby objąć bagaże niewielkiej armji: ale co najwięcej pociągnęło uwagę Toma, to szczególnego rodzaju fotel z wysokiem oparciem, miną napuszoną, rzeźbiony w sposób najdziwaczniejszy, obity czerwonym adamaszkiem w wielkie liście, gdy nogi jego starannie były owinięte w małe, czerwone worki, jak gdyby miał podagrę w stopach.
Innym razem Tom powiedziałby poprostu, że ze wszystkich niezwykłych foteli, ten jest bardziej niezwykły, ale w fotelu tym było coś — nie mógł powiedzieć co mianowicie — coś, czego nigdy nie dostrzegł w żadnym meblu, coś, co przykuwało wzrok do niego. Tom siadł przy ogniu i więcej niż pół godziny trzymał oczy wlepione w ten fotel. Przeklęty stary grat! Pomimo największych wysiłków, nie mógł jednak nie patrzeć na niego...
„Słowo daję”, rzekł Tom, rozbierając się powoli i ciągle spoglądając na stary fotel, z tajemnicza miną stojący przy łóżku, „nigdy w życiu nie widziałem nic tak dziwacznego; nadzwyczajnie dziwny!” powtórzył Tom, którego myśli, dzięki ponczowi, odznaczały się wielką głębią. „Nadzwyczajnie dziwny!” I zwiesił głowę z miną znamionującą wielką mądrość i znów spojrzał na fotel; ale chociaż patrzał i patrzał, nic nie wypatrzył i nie zrozumiał. A więc wlazł do łóżka, okrył się ciepło i zasnął.
W pół godziny potem zerwał się ze snu, w którym widział mnóstwo słusznych mężczyzn i szklanek z ponczem. Pierwszym przedmiotem, który się ukazał jego rozespanej wyobraźni, był ów dziwny fotel.
„Nie chcę patrzeć na niego” rzekł Tom do siebie, starannie mrużąc oczy i siląc się wmówić w siebie, że zaśnie powtórnie. Niepodobna! Mnóstwo najdziwaczniejszych fotelów zaczęło tańczyć mu przed oczami, podnosić nogi,
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/171
Ta strona została skorygowana.