„Czy dama ta znajduje się obecnie w Anglii?“ przerwał pan Tupman, na którego opis tylu wdzięków żywe wywarł wrażenie.
„Umarła, panie, umarła!“ odrzekł nieznajomy, przykładając do oczu szczątki batystowej chustki. „Nigdy nie przyszła do siebie po operacji z pompą brzuszną; delikatna konstytucja wstrząśnięta; ofiara miłości“.
„A ojciec?“ zapytał poetyczny Snodgrass.
„Wyrzuty sumienia; nagłe zniknięcie, gadanina o tem w całem mieście. Szukają po wszystkich kątach, niema! Wtem fontanna na publicznym placu zatrzymuje się; mija jakiś czas — niema wody; rzemieślnicy biorą się do roboty; mój teść w wielkiej rurze wodociągowej; w prawym bucie wyznanie, że zgryzoty skłoniły go do samobójstwa. Wydobywają go; fontanna tryska w najlepsze“.
„Pozwoli mi pan spisać ten mały romans?“ zapytał pan Snodgrass, głęboko rozczulony.
„Z największą chęcią, z największą chęcią. Pięćdziesiąt innych do usług pańskich. Dziwna to historja, nie nadzwyczajna, ale ciekawa“.
Przez całą drogę nieznajomy nie przestawał mówić w ten sposób, zatrzymując się tylko na przystankach dla przełknięcia szklanki piwa; coś w rodzaju punktacji. Toteż gdy powóz przytoczył się do Rochester, pamiętniki panów Pickwicka i Snodgrassa były całkowicie zapełnione opisem jego przygód.
Gdy ujrzano stary zamek, pan August Snodgrass zawołał z cechującym go poetycznym zapałem:
„Co za wspaniałe zwaliska!“
„Jakie studjum dla archeologa!“ to były słowa wyrzeczone przez samego pana Pickwicka w chwili, gdy przykładał perspektywę do oka.
„Piękna miejscowość“, odrzekł nieznajomy. „Wspaniała masa! Ciemne mury, zburzone arkady, ponure przejścia, zawalone schody. Stara katedra! Także zapach stęchlizny, stopnie wydeptane nogami pielgrzymów, małe furtki saksońskie, konfesjonały, jak budki kontrolerów odbierających bilety w teatrze... Dziwni to ludzie ci zakonnicy, ci papieże, ci przełożeni i wszelkiego rodzaju nieboszczyki o wielkich obliczach i zadartych nosach, których wykopują codziennie. Pasy z bawolej skóry, flinty z lontami, sarkofagi. Piękne miejsce, stare legendy, szczytne historje, zadziwiające“.
Nieznajomy ciągnął ten monolog, dopóki powóz nie zatrzymał się na wielkiej ulicy przed oberżą „Pod bykiem“.
„Czy pan stanie tutaj?“ zapytał go pan Nataniel Winkle.
„Tu? Nie panie. Ale radzę panom, byście tu się zatrzymali, dom dobry, łóżka czyste. Tuż obok jest hotel „Wright“, bardzo drogi; pół korony dopisują do rachunku za spojrzenie
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/18
Ta strona została skorygowana.