tego z nich, który zdaje się być przewodniczącym całego towarzystwa, a ten odesłał mię do pana“.
Gdyby wielka wieża zamku Rochester zlazła nagle ze swych fundamentów i stanęła naprzeciwko okien, zdziwienie pana Winkle nie byłoby większe nad to, jakiego doznał, usłyszawszy te wyrazy. Pierwszą jego myślą było, że mu skradziono frak; rzekł więc oficerowi.
„Czy zechce pan zaczekać tu na mnie przez chwilę?“
„Dobrze“, odpowiedział niepożądany gość.
Pan Winkle pobiegł prędko po schodach i drżącą ręką otworzył swą torbę podróżną. Niebieski frak leżał w zwykłem miejscu; ale przypatrzywszy się mu starannie, można było poznać, że niedawno był używany.
„Prawda!“ powiedział do siebie pan Winkle, opuszczając frak. „Za wiele piłem wczoraj po obiedzie i coś mi się marzy, jakbym potem chodził po mieście i palił cygaro. Faktem jest, żem był tęgo cięty. Musiałem zmienić ubranie i łazić gdzieś; musiałem kogoś obrazić — to pewna... i oto jakież okropne skutki!“
Dręczony temi myślami, zszedł do kawiarni z ponurem postanowieniem przyjęcia wyzwania śmiałego doktora i poddania się najgroźniejszym tego skutkom.
Rozmaite uwagi doprowadziły go do takiej decyzji. Naprzód dbałość o swą reputację w klubie. Tam uchodził zawsze za pierwszorzędną powagę we wszystkiem, co dotyczyło ćwiczeń ciała, tak zaczepnych, jak odpornych i bezspornych. Gdyby się cofnął przy pierwszej próbie, w oczach prezydenta klubu, stanowisko jego byłoby na zawsze stracone. Powtóre, przypomniał sobie, iż słyszał (od niewtajemniczonych), że świadkowie zwykle umawiają się i nie kładą kul do pistoletów. Nakoniec sądził, że gdy wybierze sobie za świadka pana Snodgrassa i przedstawi mu całe niebezpieczeństwo, gentleman ten uwiadomi pewno o wszystkiem pana Pickwicka, który niezawodnie da znać władzy miejscowej, zapobiegając zabiciu albo uszkodzeniu jego ucznia.
Obliczywszy wszystkie te szanse, powrócił do sali i oświadczył, iż przyjmuje wyzwanie doktora.
„Czy zechce mi pan wskazać swego świadka, bym się z nim ułożył, co do czasu i miejsca spotkania?“ zapytał wtedy oficer nader uprzejmie.
„To zbyteczne, wskaż mi pan tylko czas i miejsce, świadek przyjdzie razem ze mną“.
„Niech i tak będzie“, rzekł oficer obojętnie; „dziś o zachodzie słońca, jeżeli pan nie ma nic przeciw temu“.
„Bardzo dobrze“, odparł pan Winkle, myśląc w duchu, że bardzo źle.
„Zna pan warownię Pitt?“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/29
Ta strona została skorygowana.