Z wyjątkiem garści szmat i gałganów, rzuconych niedbale w kąt, nic więcej nie było w pokoju.
„Miałem czas dostrzec te szczegóły i zauważyć ciężki oddech oraz gorączkowe ruchy chorego, zanim on zdał sobie sprawę z mojej obecności. Niespokojnie szukając miejsca, w którem mógłby położyć głowę, wyciągnął rękę z łóżka i dotknął mojej ręki. Zerwał się i spojrzał badawczo w moją twarz.
„Pan Hutley, Johnie“, powiedziała żona, „pan Hutley, po którego posyłałeś wieczorem“.
„A!“, powiedział chory, trąc ręką czoło. „Hutley... Hutley.... pozwólcie....“ Przez chwilę usiłował zebrać myśli, poczem schwytał mię za przegub dłoni i zawołał: „Nie zostawiaj mnie... nie zostawiaj mnie... Ona mię zamorduje, zamorduje mię!“
„Czy to już dawno?“, spytałem, zwracając się do płaczącej niewiasty.
„Od wczoraj wieczorem“, odpowiedziała. „John! John! Czy mnie nie poznajesz?!“
„Nie puszczaj jej do mnie!“, zawołał chory i wzdrygnął się. „Zabierz ją! Nie znoszę jej obecności“. Spojrzał na nią dziko, z wyrazem śmiertelnego przestrachu, poczem szepnął mi do ucha: „Biłem ją, Jem. Biłem ją wczoraj — i nieraz przedtem... Głodziłem ją, i małego również. A teraz, kiedy jestem słaby i bezbronny, ona mię zamorduje. Jem, wiem, że mię zamorduje! Gdybyś słyszał ją, jak płacze — ja słyszałem! — teżbyś wiedział, że mię zamorduje! Nie dopuszczaj jej do mnie!“ Zwolnił uścisk i wyczerpany opadł na poduszkę.
„Wiedziałem aż nadto dobrze, co to znaczy. Gdybym miał choć cień wątpliwości, jedno spojrzenie na bladą twarz niewiasty i na jej wychudzoną postać wytłumaczyłyby mi dostatecznie całą prawdę“. „Lepiej niech pani nie podchodzi“, powiedziałem do nieszczęśliwej. „Nic mu pani nie pomoże. Może się uspokoi, nie widząc pani“. Usunęła mu się z oczu. Otworzył powieki po chwili i obejrzał się trwożliwie.
„Poszła?“, spytał gorączkowo.
„Tak, tak!“, potwierdziłem z zapałem. „Nic ci nie zrobi!“
„Coś ci powiem, Jem“, powiedział cichym głosem. „Ona już mi coś robi... Jest w jej oczach coś, co budzi w mojem sercu taki strach, że dochodzę do szaleństwa! Przez całą zeszłą noc jej badawcze oczy i blada twarz były tuż przy mnie. Gdzie ja się obróciłem — obracały się i one. Ile razy budziłem się ze snu, siedziała przy łóżku, patrząc na mnie“. Kazał mi się przysunąć bliżej i mówił głębokim, trwożliwym szeptem: „Jem, to musi być zły duch! Djabeł! Brr!
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/40
Ta strona została skorygowana.