leżał do rodziny od samego dzieciństwa. Z tyłu powozu przywiązane było pudło wielkich rozmiarów, jedno z tych pudeł, które przez assocjację idej wzbudzają zawsze w organizacjach spostrzegawczych myśli o kapłonach na zimno, wędzonych ozorach i butelkach dobrego wina. Nakoniec, na koźle powozu, w stanie błogiej drzemki, siedział chłopak, tłusty, czerwony i pyzaty, na którego badawczy spostrzegacz nie mógł patrzeć przez kilka minut, by nie dojść do wniosku, że jest to właśnie urzędowy rozdawca w pudle zawartych skarbów, gdy nadejdzie właściwa chwila ich spożywania.
Zaledwie pan Pickwick ogarnął wzrokiem wszystkie te zajmujące przedmioty, gdy wierny jego uczeń znów począł go nawoływać.
„Pickwick! Pickwick! Właź pan tu prędko!“
„Chodź pan! Proszę“, dodał stary gentleman. „Joe! Niech djabli porwą tego chłopca! Znowu śpi! Joe! Spuść stopień!“
Pyzaty chłopiec zwolna zsunął się z kozła, spuścił stopień i w uprzejmy sposób otworzył drzwiczki. W tej chwili nadeszli panowie Snodgrass i Winkle.
„Wszyscy się tu pomieścimy“, zaczął znowu właściciel powozu. „Dwóch wewnątrz, jeden zewnątrz. Joe! Zrób na koźle miejsce dla jednego z panów. Teraz prosimy“.
I stary gentleman, wyciągnąwszy żylastą rękę, wwindował do powozu naprzód pana Pickwicka, potem pana Snodgrassa. Pan Winkle siadł na koźle: pyzaty chłopak pochylił się ku niemu i natychmiast zasnął.
„Cieszy mię, że oglądam panów“, mówił dalej stary gentleman: „znam panów bardzo dobrze, chociaż, być może, iż panowie nie przypominacie mię sobie. Niejeden wieczór spędziłem w klubie panów ostatniej zimy. Dziś rano spotkałem mego przyjaciela pana Tupmana, co mię wielce uradowało. No i cóż, panie? Jak się pan ma! Wygląda pan dzielnie, ale to bardzo dzielnie!“
Pan Pickwick, do którego były zwrócone te ostatnie słowa, odwdzięczył się odpowiednim komplementem i silnie uścisnął dłoń starego gentlemana.
„A pan!“ ciągnął dalej mówca, spoglądając z ojcowskiem zajęciem na pana Snodgrassa. „Doskonale! Nieprawdaż? Tem lepiej, tem lepiej! A pan jak się ma, panie Winkle? Dobrze? To mię cieszy. Moje córki, panowie. A to, moja siostra, panna Rachela Wardle. Dziewica a nie dziewczątko, co? Hę?“ dodał, śmiejąc się na całe gardło i uprzejmie szturchając łokciem w bok pana Pickwicka.
„Ależ bracie!...“ zawołała miss Wardle z błagalnym uśmiechem...
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/52
Ta strona została skorygowana.