jeszcze dodawały wdzięku lekkie obłoczki, pływające w świetle porannego słońca. Rzeka Medway, odbijając lazur niebieski, płynęła w milczeniu, połyskując pod wiosłami rybaków, płynących z jej nurtami w ciężkich, ale malowniczych łódkach. Widok tego uśmiechniętego krajobrazu pogrążył pana Pickwicka w słodkie marzenie. Wyrwało go zeń głębokie westchnienie, które usłyszał tuż koło siebie, i lekkie dotknięcie ramienia. Odwrócił się i poznał Jakóba Ponurego.
„Przypatruje się pan temu krajobrazowi?“ zapytał poważnym głosem.
„Tak jest“, odparł pan Pickwick.
„I jest pan rad, żeś wstał tak rano?“
Pan Pickwick przytaknął temu skinieniem głowy.
„O! To prawda! Trzeba wcześnie wstać, by oglądać słońce w całym jego przepychu, bo jasność jego rzadko trwa cały dzień. Początek dnia i początek życia są, niestety, aż nadto podobne do siebie“.
„Ma pan słuszność“.
„Często mówią“, ciągnął dalej Jakób Ponury, „często mówią: ranek zbyt piękny — to nie potrwa długo. Jakże trafnie można zastosować tę uwagę do naszego istnienia! Czegóżbym nie dał, by mi wróciły dni mojej młodości, albo bym o nich zapomniał na zawsze!“
„Miał pan wiele smutnych przejść?“ zapytał pan Pickwick ze współczuciem.
„Miałem“, odrzekł Jakób Ponury drżącym głosem; „więcej, niżby można przypuszczać, patrząc na mnie“.
Zatrzymał się przez chwilę, a potem zapytał nagle:
„Czy nigdy w taki piękny poranek nie przychodziła panu myśl, że byłoby rzeczą bardzo miłą i błogą — utopić się?“
„Nie! Niech mię Bóg uchowa!“ zawołał pan Pickwick, cofając się nieco z obawy, by nieznajomemu nie przyszła chętka zepchnąć go na próbę do wody.
„Ja często o tem myślałem“, mówił dalej Ponury, który, zdawało się, nie dostrzegł tego ruchu; „ta woda, zimna i spokojna, szmerem swym zdaje się wzywać mię, bym w niej szukał pokoju i zapomnienia. Jeden skok!... Buch!... Szamotanie przez chwilę... Fala wznosi się nad głową... zamęt... Woda się wygładza... i koniec wszystkich cierpień!“
Zapadłe oczy błyszczały mu ponuro, gdy to mówił. Ale to chwilowe uniesienie wkrótce minęło. Jakób odwrócił się i rzekł najspokojniej:
„Dajmy temu pokój! Chcę pomówić z panem o czemś innem. Wczoraj wieczorem wezwał mię pan, bym mu odczytał powieść...“
„Tak jest“, odrzekł pan Pickwick, „i sądzę...“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/58
Ta strona została skorygowana.