„Niech mnie powieszą, jeżeli ten gentleman nie zamierzał siąść twarzą do ogona“, rzekł wykrzywiając się jakiś pocztyljon do garsona hotelowego, który z nieopisaną rozkoszą przypatrywał się całej tej scenie.
Pan Winkle, otrzymawszy powyższą przestrogę, wgramolił się na siodło z taką niemal trudnością, jakiejby doznał wchodząc po raz pierwszy na okręt wojenny.
„Czy już wszystko dobrze?“ zapytał pan Pickwick, dręczony wewnętrznem przeczuciem, że wszystko źle.
„Wszystko dobrze“, odrzekł słabym głosem pan Winkle.
„W drogę!“ krzyknął posługacz stajenny. „Trzymaj go pan mocno!“
I, wśród głośnego śmiechu obecnych, bryczka i wierzchowiec ruszyli z miejsca, z panem Pickwickiem na koźle jednej, a panem Winkle na grzbiecie drugiego.
„Dlaczego on tak bokiem idzie?“ zapytał pan Snodgrass pana Winkle z głębi pudła.
„Albo ja wiem!“ odpowiedział nieszczęśliwy jeździec, którego koń w samej rzeczy kroczył bokiem w sposób wielce ekscentryczny, z głową zwróconą w jedną stronę ulicy a ogonem w drugą.
Pan Pickwick nie miał czasu zwracać uwagi na to, co się działo poza nim, gdyż sam musiał wytężyć wszystkie siły umysłowe, by zdać sobie sprawę z postępowania zwierzęcia zaprzężonego do bryczki. Stworzenie to wyrabiało szczególne jakieś sztuki, mogące bardzo ubawić widza bezinteresownego, ale wcale nieuspakajające tych, którzy znajdowali się w pewnej od niego zawisłości. Potrząsając nieustannie głową w sposób niesmaczny i niewłaściwy, koń szarpał zarazem tak gwałtownie, iż pan Pickwick zaledwie był w stanie utrzymać lejce. Na domiar nieszczęścia, tenże koń znalazł szczególne upodobanie w rzucaniu się ku jednej stronie ulicy, gdzie nagle stawał, poczem znów ruszał nagle z miejsca z szybkością, którą pokonać było fizycznem niepodobieństwem. Już po raz dwudziesty wykonywał ten manewr, gdy pan Snodgrass zapytał swego towarzysza:
„Co temu koniowi?“
„Nie pojmuję“, odparł pan Tupman. „Czy nie jest czasem płochliwy! Coś tak mi się widzi“.
Pan Snodgrass chciał odpowiedzieć, gdy wtem przerwał mu krzyk pana Pickwicka.
„Aj!“ zawołał mistrz, „upuściłem bicz!“
W tej chwili pan Winkle, w kapeluszu nasuniętym po same uszy, nadjechał na olbrzymim koniu, który wstrząsał nim z taką gwałtownością, iż zdawało się, że jeździec się rozsypie.
„Winkle!“ krzyknął pan Snodgrass, „tyś dobry chłopak, podnieśno bicz!“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/61
Ta strona została skorygowana.