mniej więcej wypadłoby zapłacić za przyjemność poderżnięcia mu gardła; chęć zamordowania go i porzucenia w pustem polu zajmowały gwałtownie jego umysł. Pomimo to szedł ciągle, aż wreszcie na jednym z zakrętów drogi okropne te myśli rozwiały się na widok dwóch osób. Był to pan Wardle i wierny jego sługa, pyzaty chłopak.
„Gdzieżeście to przepadli?“ zapytał gościnny gentleman. „Czekałem na panów dzień cały. Widzę, żeście zmęczeni. Co? Podrapani? Ale spodziewam się, żeście nie ranni? Nie? To mię cieszy. Wywróciliście się? Nie myślmy o tem więcej; to rzecz zwyczajna w tych stronach. — Joe! Przeklęty chłopak! Znowu śpi! Joe! Zaprowadź konia do stajni“.
Joe, ujął za uzdę fatalnego rumaka i powlókł się leniwym krokiem, a tymczasem stary gentleman pocieszał swych gości...
Przybywszy do Manor Farm, zaprowadził ich najpierw do kuchni, mówiąc:
„Tu wszystko naprawimy a potem zaprowadzę was do salonu. Emmo! Przynieś no wiśniówki! Joanno! Igły i nici! Marjo! Wody i ręczników! — No! dziewczęta! Żywo!“
Służące szybko pobiegły po żądane przedmioty a tymczasem dwaj słudzy rodzaju męskiego, o szerokich obliczach, wstali z ławek przedpiecka, gdzie siedzieli jakby w zimie, pogrążyli się w ciemności różnych zakątków i wkrótce znów ukazali się uzbrojeni w pół tuzina szczotek.
„Żywo! Żywo!“ powtarzał stary getleman. Ale to wezwanie było zbyteczne, gdyż już jedna służąca nalewała wiśniówki, druga podawała ręczniki, a jeden ze sług, pochwyciwszy pana Pickwicka za nogę i narażając filozofa na utracenie równowagi, czyścił mu buty z taką gorliwością, że aż poczerwieniały odciski. Jednocześnie drugi służący ogromną szczotką czyścił pana Winkle, wydając rodzaj świstu, właściwego masztalerzom czyszczącym konie.
Co do pana Snodgrassa, ten, dokonawszy ablucyj, odwrócił się tyłem od pieca i z błogością pociągając z kieliszka, począł oglądać kuchnię.
Według jego opisu, była to obszerna komnata, wyłożona czerwoną cegłą. Piec miała ogromny; sufit zdobiły pęki cebul, szynki i słonina; na ścianach wisiały bicze, uzdy, siodła i stara, zardzewiała strzelba; nad nią mieścił się napis wielkiemi literami: „Nabita“, co musiało być wypisane, sądząc z powierzchowności, może przed półwiekiem. Stary zegar z kukułką poważnie stukał w kącie.
„Czyście już gotowi?“ zapytał swych gości stary gentleman, gdy byli już umyci, wyczyszczeni i połatani jak należy.
„Zupełnie gotowi“, odrzekł pan Pickwick.
„A więc chodźmy!“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/65
Ta strona została skorygowana.