Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/71

Ta strona została skorygowana.

„Czy wolno mi powiedzieć, że pragnąłbym usłyszeć tę pieśń?“ zapytał pan Snodgrass.
„Co, naprawdę?“ zapytał wikary. „To taka drobnostka! Mogę tylko powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, że byłem wtedy bardzo młody. Ale jeżeli pan chce, może ją pan usłyszeć!“
Odpowiedzią był oczywiście szmer zaciekawienia, i stary gentleman zaczął, ponaglany przez żonę, recytować następujące wiersze:

BLUSZCZ.
Dziwne to ziele, ów bluszcz zielony.

Co stare oplata mury!
Starannie strawę dobiera sobie
W swej celi zimnej, ponurej!
Wszystko w proch zmienić, zetlić się musi,
By mu do smaku przypadło,
A pleśń wiekowa, pleśń dawnych czasów —
Najmilsze jego jadło.
Tam, gdzie już życie zgasło w popiele,
Bluszcz pnie się, — Dziwne, dziwne to ziele!

Rzekłbyś, że leci, choć skrzydeł nie ma,
Lecz serce, jakież ma czułe!
Jak tuli, pieści swojego druha,
Starego dęba-gadułę!
Wesoło błyszczą mu liście szklane
Chociaż pełzanie go trudzi —
Lecz nic to — kiedyś otuli wszystkie
Mogiły pomarłych ludzi.
Tam, gdzie śmierć przeszła na swych wojsk czele,
Bluszcz pnie się. — Dziwne, dziwne to ziele!

Mijają wieki, narody giną
I w grób się kładą miljony.
Ale bluszcz stary nie więdnie nigdy,
Liść jego zawsze zielony.
Tuczy się stary bluszcz jadłem ruin,
Przeszłością tuczy się krwawą:
Gdyż najdumniejszy twór ludzki wkońcu
Dla bluszczu tylko jest strawą.
I tam gdzie Czas w swym królował kościele,
Bluszcz pnie się. — Dziwne, dziwne to ziele!

Kiedy stary gentleman powtórzył wiersz po raz drugi, aby ułatwić panu Snodgrassowi notowanie, pan Pickwick nadał rysom swojego oblicza wyraz największego zainteresowania. Gdy stary gentleman skończył dyktować, a pan Snodgrass schował notatnik do kieszeni, pan Pickwick oznajmił: