Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

Przez długi czas zadając sobie, obyczajem wszystkich wielkich poetów, takie pytania w samotności, pan Pickwick wysunął głowę za okno i spojrzał dokoła.
Ostry i zarazem przyjemny zapach siana, tylko co skoszonego, dochodził aż do niego. Tysiączne kwiaty w ogrodzie napełniały balsamiczną wonią powietrze; zielona łąka błyszczała od rosy i każde źdźbło połyskiwało, poruszane lekkim wietrzykiem. Wreszcie ptaki śpiewały, jakby każda łza poranna była dla nich źródłem natchnienia. Przypatrując się temu, pan Pickwick wpadł w słodką i tajemniczą zadumę.
„Hej! hej!“
Dźwięki te przywowały go do rzeczywistego życia. Wzrok jego zwrócił się nagle w prawo i nic nie odkrył. Więc skierował się w lewo, ale napróżno błądził w przestrzeni, śmiałem okiem zmierzył firmament, ale nie stamtąd go wołano. Nakoniec uczynił to, co pospolity umysł uczyniłby odrazu: spojrzał prosto w ogród i zobaczył pana Wardle.
„Jakże się pan miewa?“ zapytał wesoły gospodarz. „Piękny poranek, prawda? Cieszę się, żeś pan wstał tak rano. Ubieraj się pan, zaczekam tu na niego“.
Pan Pickwick nie potrzebował, by go zapraszano dwa razy. W dziesięć minut był gotów i stał już przy starym gentlemanie.
„Co to będzie?“ zapytał, widząc, że gospodarz uzbrojony jest w strzelbę, a druga leży tuż koło niego na trawie.
„Przyjaciel pański i ja“, odrzekł pan Wardle, „chcemy przed śniadaniem strzelać do wron. Jest on doskonałym strzelcem, prawda?“
„Słyszałem, że mówił o tem, ale nigdy nie widziałem, by co trafił“.
„Ale dlaczego nie przychodzi?“ zapytał pan Wardle i zawołał: „Joe! Joe!“
Wkrótce ujrzano wychodzącego z domu pyzatego chłopca, który pod orzeźwiającym wpływem poranka był zaspany tylko w trzech czwartych.
„Idź, zawołaj gentlemana“, rzekł mu jego pan, „i powiedz mu, że znajdzie mnie z panem Pickwickiem w lasku. Pokażesz mu drogę, rozumiesz?“
Joe oddalił się, by wykonać to zlecenie, a pan Wardle, niby jaki drugi Robinzon Kruzoe, wyprowadził pana Pickwicka za ogród, zabrawszy z sobą obie strzelby.
„Jesteśmy na miejscu“, rzekł po kilku chwilach, zatrzymując się wśród alei. Było to zresztą zbyteczne wyjaśnienie, gdyż ciągłe krakanie biednych wron najdokładniej wskazywało miejsce ich pobytu.
Stary gentleman położył jedną strzelbę na ziemi, a drugą nabił...