Pan Pickwick usiadł, panowie Winkle i Snodgrass poszli również za wskazaniem swego tajemniczego przyjaciela. Pan Wardle oglądał go z milczącem zdumieniem.
„Pan Wardle, nasz przyjaciel“, rzekł pan Pickwick do nieznajomego.
„Przyjaciel panów?“ wykrzyknął nieznajomy. „O! Kochany panie! Jakże się pan ma? Przyjaciele naszych przyjaciół są.. Niechże uścisnę pańską dłoń!“
Wygłaszając te frazesy, nieznajomy pochwycił rękę pana Wardle z ogniem dawnej zażyłości, potem cofnął się parę kroków, jakby chciał lepiej przypatrzyć się jego twarzy i postawie, potem znów uścisnął pana Wardle, jeszcze serdeczniej, niż za pierwszym razem.
„Skąd pan się tu wziąłeś?!“ zawołał pan Pickwick z uśmiechem, w którym życzliwość walczyła ze zdziwieniem.
„Skąd? Mieszkam w oberży pod Koroną w Muggleton. Spotkałem towarzystwo. Flanelowe kurtki, białe pantalony, butersznyty, smażone cynadry, dzielni chłopcy, dzielni!“
Pan Pickwick znał dobrze stenograficzny styl nieznajomego, by wywnioskować z tej gadaniny, szybkiej i bez związku, że w ten czy ów sposób poznajomił się z muggletończykami i że następnie, także we właściwy sobie sposób, udało mu się otrzymać zaproszenie. Zadowolniwszy swą ciekawość, pan Pickwick poprawił okulary i począł przypatrywać się grze, która się już zaczynała.
Muggleton miało pierwszeństwo a zainteresowanie było ogromne, gdy dwaj najznakomitsi gracze ze słynnego klubu w Muggleton, pan Dumbkins i pan Poder, stanęli uroczyście z laskami w ręku przy swych palach. Pan Luffey, duma i ozdoba Dingley Dellu, wybrany został na przeciwnika straszliwego Dumbkinsa, a pan Struggle miał stawić czoło niezwyciężonemu Podderowi. Inni gracze rozeszli się po placu dla łapania piłek, i każdy z nich przybrał odpowiednią postawę, to jest oparł ręce o kolana i pochylił się, jak do zabawy, gdy chłopcy skaczą jeden przez drugiego. Wszyscy klasyczni gracze tak stają; panuje nawet ogólne przekonanie, iż w innej postawie niepodobna dojrzeć piłki.
Sędziowie ustawili się za palami, liczący punkty byli gotowi do zapisywania. Nastąpiła głęboka cisza. Pan Luffey cofnął się o kilka kroków wtył poza pal i przez kilka sekund trzymał piłkę pod prawem swem okiem. Dumbkins czekał na piłkę ze szlachetną dufnością i śledził każde poruszenie Luffeya.
„Baczność!“ krzyknął pan Luffey i w tejże chwili piłka jak błyskawica wyleciała mu z ręki. Roztropny Dumbkins pilnował się: chwycił ją na koniec kija i przerzucił ponad głowami otaczających graczy, którzy byli właśnie pochyleni dość głęboko, by pozwolić piłce przelecieć nad sobą.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/86
Ta strona została skorygowana.