Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

Słońce pała. Kije do piłek jak węgle. Na piłkach od gorąca występują pęcherze. Pięćset siedmdziesiąt punktów. Więcej nie mogłem. Guanko zbiera ostatek sił. Ja idę kąpać się, a potem na obiad“.
„A co się stało z tym panem... jakże mu?...“ zapytał jakiś stary gentleman.
„Z kim? Z pułkownikiem Blazo?“
„Nie, z tym drugim gentlemanem“.
„Guanko Samba?“
„Tak“.
„Biedny Guanko! nigdy już nie przyszedł do siebie; skończył grę, skończył życie, umarł panie“.
Wymówiwszy to, nieznajomy zasłonił sobie twarz kuflem piwa, ale czy dla przełknięcia tego, co kufel w sobie zawierał, czy dla ukrycia wzruszenia, tego nigdy nie mogliśmy ustalić. Wiemy tylko, że po chwili zatrzymał się nagle, westchnął długo i głęboko, potem z niepokojem spojrzał na dwóch głównych członków klubu z Dingley Dell, którzy zbliżywszy się do pana Pickwicka, powiedzieli:
„Idziemy na skromną przekąskę pod Błękitnego Lwa. Spodziewamy się, że zechce pan przyjąć w niej udział ze swoimi przyjaciółmi“.
„A, rozumie się“, rzekł pan Wardle, „w liczbie naszych przyjaciół liczymy i pana...“
I zwrócił się ku nieznajomemu.
„Jingle“, odrzekła ta uniwersalna osoba. „Alfred Jingle, esquire z Niemanic“.
„Przyjmuję zaproszenie z wielką przyjemnością“, odpowiedział pan Pickwick.
„I ja także!“ zawołał pan Alfred Jingle, biorąc pod jedną rękę pana Pickwicka, pod drugą pana Wardle i szepcząc im do ucha:
„Pyszny obiad! Zimny, ale doskonały. Zaglądałem tam dziś rano: drób, pasztety i reszta. Bardzo mili ludzie, a przytem grzeczni, bardzo grzeczni“.
Towarzystwo małemi grupami poszło przez miasto i w kwadrans potem wszyscy siedzieli już w wielkiej sali hotelu pod Błękitnym Lwem.
Pan Dumbkins sprawował urząd przewodniczącego, a pan Luffey wiceprezydenta.
Był tam wielki szczęk talerzy, nożów, widelców i wyrazów. Trzech garsonów biegało na wszystkie strony; pożywne jadła znikały szybko. Pan Jingle tyle przyczyniał się do wszelkiego nieładu, co pół tuzina pospolitych biesiadników. Wreszcie, gdy wszyscy podjedli sobie ile wlazło, zdjęto obrus, na stole ustawiono butelki, szklanki i deser, a służba usunęła się, by dojadać i dopijać resztki