śnie i, podczas gdy towarzysze jego spali jeszcze, zmęczeni wczorajszą hulanką, z wielkim skutkiem zajął się rezweselaniem towarzystwa przy śniadaniu. Usiłowania jego w tym względzie były tak szczęśliwe, iż stara dama kazała sobie powtórzyć przez akustyczną trąbkę dwie czy trzy lepsze anegdoty i doprowadziła nawet łaskawość swą do tego, iż głośno powiedziała ciotce-pannie, że pan Jingle jest bardzo miłym łotrzykiem. Inni członkowie rodziny najzupełniej podzielali to zdanie.
W pogodne dni letnie stara dama miała zwyczaj chodzić co rana do altany, w której pan Tupman odznaczył się tak znakomicie. Rzecz odbywała się w sposób następujący: najpierw pyzaty chłopak przynosił z sypialni starej damy kapelusz, a raczej czarny atłasowy kapiszon, i ciepły wełniany szal, potem zaś mocną laskę z wygodną rączką. Następnie stara dama, włożywszy jak należy szal i kapelusz, z jedną ręką opartą na lasce, drugą na ramieniu pyzatego pazia, szła wolnym krokiem ku altanie, gdzie przez pół godziny rozkoszowała się świeżem powietrzem, poczem chłopiec przychodził znowu, by odprowadzić ją do domu.
Stara dama lubiła porządek i punktualność, a ponieważ od trzech lat pielgrzymka ta odbywała się bez najmniejszego naruszenia ustanowionych prawideł, zdziwiła się więc niemało w ów poranek, o którym właśnie mowa, gdy ujrzała, że pyzaty chłopiec, zamiast ciężkim swym krokiem opuścić altanę, obejrzał się uważnie na wszystkie strony, poczem przystąpił do niej na palcach z miną nadzwyczaj tajemniczą.
Stara dama była bojaźliwa, jak prawie wszystkie stare damy, pierwszą więc jej myślą było, że pyzaty chłopiec zamyśla popełnić jakiś okropny gwałt, by wydrzeć jej trochę drobnych pieniędzy, które miała przy sobie. Chciała wołać ratunku, ale wiek i niemoc oddawna pozbawiły ją możności krzyczenia. Poprzestała więc na śledzeniu ruchów swego pazia, z głębokim strachem, który bynajmniej nie zmniejszył się, gdy chłopak podszedł ku niej i krzyknął do ucha wzruszonym, jej zaś wydawało się, że groźnym, głosem:
„Pani!“
Otóż tak się właśnie zdarzyło, iż w tym samym czasie pan Jingle przechadzał się niedaleko altanki i także usłyszał ten wykrzyknik „Pani!“, zatrzymał się więc, by słuchać dalej. Trojakiego rodzaju powody nakazywały mu tak postąpić. Naprzód nie miał żadnego zajęcia, a był ciekawy, powtóre nie miał żadnych skrupułów, potrzecie ukryty był za krzakami. Zatrzymał się więc i słuchał.
„Pani!“ krzyknął powtórnie pyzaty chłopak.
„Co takiego, Joe?“ zapytała stara dama, cała drżąca.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/97
Ta strona została skorygowana.