Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/12

Ta strona została przepisana.

W ten sposób, po raz drugi, wrodzona dobroć pana Pickwicka wplątała go w sprawę, której nie pochwalał jego zdrowy rozsądek.
„Jak się nazywa dom?“ zapytał.
„Westgate House, panie. Gdy wyjdzie pan za miasto, skręci pan trochę na prawo; dom odosobniony, stoi niedaleko drogi, a na drzwiach wypisana jest jego nazwa na miedzianej tablicy“.
„Wiem“, odpowiedział pan Pickwick, „zauważyłem ten dom, gdym po raz pierwszy zwiedzał to miasto. Możesz liczyć na mnie...“
Gdy Trotter ukłonił się i zabierał się do wyjścia, pan Pickwick wsunął mu gwineę w rękę.
„Porządny jesteś człowiek“, powiedział, „i podziwiam dobroć twego serca. Żadnych podziękowań. Pamiętaj, o pół do dwunastej!“
„Nie zapomnę, panie“, odrzekł Hiob Trotter i wyszedł.
„Słuchajno, kolego“, rzekł mu Sam, idący za nim, „to nie taka zła rzecz, ta płaczliwość. Za taką cenę ja sam gotów jestem płakać, jak rynna podczas deszczu. Jak ty to robisz?“
„To idzie z serca, panie Welker“, odrzekł Hiob uroczyście. „Żegnam pana“.
„A to ci dopiero płaksa!“ pomyślał Sam Weller, patrząc za odchodzącym. „Ale mniejsza o to, zawsze wyciągnęliśmy go na słowo“.
Nie możemy powiedzieć stanowczo, jakie myśli zajmowały Trottera, ponieważ nic o tem nie wiemy.
Tymczasem dzień minął, nastąpił wieczór. Przed dziesiątą Sam zaraportował swemu panu, że pan Jingle i Hiob wyszli razem, że rzeczy ich zostały spakowane i że zamówili powóz pocztowy. Widocznie zamach przechodził w stadjum wykonania, jak to przepowiedział Trotter.
Wybiło pół do jedenastej. Czas był już na pana Pickwicka, aby udał się na delikatną wyprawę. By nie mieć trudności przy przełażeniu przez mur, nie chciał wziąć płaszcza, jak mu proponował Sam, i wyszedł ze swym wiernym sługą. Była pełnia, ale księżyc zasłonięty był chmurami; noc była piękna i pogodna, ale nadzwyczaj ciemna; ścieżki, płoty, pola, domy i drzewa okrywał gęsty mrok; powietrze było ciężkie i gorące; od czasu do czasu błyskawice oświetlały chmury i to było jedynem światłem, rozdzierającem ciemności, w które wszystko było spowite. Żaden odgłos, z wyjątkiem odległego szczekania psów. nie mącił ciszy.
Awanturnicy nasi znaleźli dom, rozpoznali napis na miedzianej blasze, obeszli mur i zatrzymali się przed ogrodem.