„Nędzniku!“ zawołała pani Nupkins, „pogardzamy twemi nikczemnemi insynuacjami!“
„Ja zawsze miałam wstręt do niego“, dodała Henryka.
„O! Rozumie się. — Słuszny, młody mężczyzna — stary wielbiciel, Sidney Porkenham, bogaty. — Ale zawsze nie tak bogaty, jak kapitan — a więc kosz! — Kapitan jest niezrównany. Wszystkie panny szaleją za nim... Co, Hiobie?! Ho! Ho!“
Tu pan Jingle począł śmiać się z całego serca. A Hiob, z zadowoleniem zacierając sobie ręce, wydał pierwszy głos od czasu, jak przyszedł. Był to także rodzaj cichego, drwiącego śmiechu, wynikającego ze szczerego zadowolenia.
„Panie Nupkins“, rzekła starsza dama, „służący niepotrzebują słyszeć tej rozmowy. Każ wyprowadzić tych dwóch nędzników“.
„Tak, tak, moja droga! Muzzle!“
„Jestem, panie“.
„Otwórz drzwi“.
„Już, panie“.
„Wynoście się stąd, nędznicy!“ zawołał pan Nupkins wyniosłym tonem.
Jingle uśmiechnął się i poszedł ku drzwiom.
„Stój!“ zawołał pan Pickwick.
Jingle stanął.
„Mógłbym“, rzekł wtedy pan Pickwick, „mógłbym srożej zemścić się za obejście, na jakie naraziłeś mię pan wraz z twoim przewrotnym przyjacielem... (Tu Hiob skłonił się z największą grzecznością i przyłożył rękę do serca). Powiadam“, ciągnął dalej pan Pickwick, stopniowo roznamiętniając się, „powiadam, iż mógłbym srożej zemście się; ale poprzestaję na zdarciu z was maski, ponieważ jest to moim obowiązkiem wobec społeczeństwa. Chcę wierzyć, panie, iż nie zapomnisz tego umiarkowania. (W tem miejscu Hiob Trotter z komiczną powagą przyłożył rękę do ucha, jakby obawiał się stracić jeden wyraz z przemówienia pana Pickwicka). Jedno tylko mam jeszcze dodać“, mówił dalej filozof, już bardzo oburzony; „a mianowicie, że poczytuję pana za oszusta... — za łotra, za największego łotra, jakiego kiedykolwiek spotkałem... wyjąwszy tego wagabundę w fioletowej liberii...
„Cha, cha!“ odrzekł drwiąco Jingle. „Poczciwiec Pickwick! Złote serce! Dzielny stary! Ale nie trzeba tak unosić się. To niezdrowo. Adieu! Nie martw się pan; może jeszcze kiedy spotkamy się. — No, Hiob! w drogę!“
Mówiąc to, pan Jingle nasunął kapelusz i odszedł spokojnym krokiem. Hiob zatrzymał się, spojrzał dokoła, uśmiechnął się, potem, oddawszy panu Pickwickowi drwiący
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/123
Ta strona została przepisana.