„Myślałem właśnie o tem, iż wiele moich rzeczy pozostało u pani Bardell, przy ulicy Goswell, i że trzeba je stamtąd zabrać“.
„Bardzo dobrze“, rzekł pan Weller.
„Złożymy je tymczasem u pana Tupmana, ale przedtem trzebaby to uporządkować. Chciałbym, byś poszedł na ulicę Goswell i załatwił mi to wszystko“.
„Czy zaraz, panie?“
„Zaraz... I... zaczekaj no“, dodał pan Pickwick, wyjmując pieniądze. „Trzeba zapłacić czynsz. Wprawdzie termin przypada na Boże Narodzenie, ale zapłać teraz, by wszystko było w porządku. Mam prawo wymówić mieszkanie na miesiąc przed terminem. Oto jest kontrakt. Oddasz go pani Bardell. Niech odnajmie lokal, kiedy chce“.
„Bardzo dobrze, panie. Więcej nic?“
„Nic więcej, Samie“.
Sam wolnym krokiem szedł ku schodom, jakby czekał na coś jeszcze. Powoli otworzył drzwi i już miał przekroczyć próg, gdy pan Pickwick znowu zawołał:
„Sam!“
„Jestem panie“, odrzekł służący poważnie.
„Nie będę miał nic przeciwko temu, gdy postarasz się wywiedzieć, jak pani Bardell jest obecnie wobec mnie usposobiona i czy rzeczywiście ten niegodziwy proces ma być prowadzony aż do ostateczności. Mówię ci, iż nie mam nic przeciwko temu, byś się o tem dowiedział, jeżeli będziesz mógł“.
Sam znakiem dał do zrozumienia, iż pojmuje, o co chodzi i wyszedł z pokoju. Pan Pickwick raz jeszcze nasunął jedwabną chustkę na głowę i przygotował się do drzemki. Sam szybkim krokiem ruszył spełnić polecenie. Około dziesiątej stanął na ulicy Goswell. W małym pokoiku od frontu paliło się kilka świec a na zasłonie w oknie widać było cienie dwóch stroików. Pani Bardell przyjmowała. Pan Weller zapukał do drzwi. Po dość długiej pauzie, w czasie której Sam gwizdał jakąś melodję a właścicielka lokalu próbowała namówić krótką, oporną świecę, by się zapaliła, dały się słyszeć kroki i młody Bardell stanął przed Samem.
„No młodzieńcze, jakże się miewa mama?“
„Dobrze się ma — i ja także“, odparł mały.
„Chwała Bogu; powiedz, że chciałbym pomówić z nią, mój ty młody fenomenie“.
Wezwany w ten sposób Bardell syn, postawił na schodach świecę, z którą był wszedł i znikł za drzwiami, by oznajmić poselstwo.
Sam tymczasem dostrzegł leżące na oknie dwa kobiece stroiki, które należały do dwóch najserdeczniejszych przyjaciółek pani Bardell; przybyły one do niej na towarzyską
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/126
Ta strona została przepisana.