Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/13

Ta strona została przepisana.

„Samie“, rzekł pan Pickwick, „pomożesz mi przeleźć mur, a potem wrócisz do oberży.
„Dobrze, panie“.
„I będziesz czekać na mnie“.
„Słucham pana“.
„Potrzymaj mi nogę, a gdy powiem — hop! podnieś mię lekko“.
„Jestem gotów, panie“.
Ułożywszy te punkty wstępne, pan Pickwick uchwycił się za wierzch muru i powiedział hop! Sam wykonał rozkaz jak najściślej; ale czy to dlatego, że ciało filozofa podzielało w pewnym stopniu elastyczność jego umysłu, czy też pojęcia Sama o lekkiem podniesieniu nie były identyczne z pojęciami jego pana, dość, że bezpośrednim skutkiem jego pomocy było to, że filozof przeleciał przez mur, po drugiej zaś stronie, rozgniótłszy trzy krzaki truskawek i jeden krzak róży, znakomity gentleman rozciągnął się na ziemi jak długi.
„Czy się pan nie skaleczył?“ zapytał Sam, gdy tylko przyszedł nieco do siebie ze zdumienia, spowodowanego nagłem zniknięciem filozofa.
„Nie, ja się nie skaleczyłem“, odpowiedział mu głos z za muru. „Przeciwnie, sądzę, że to ty mnie skaleczyłeś“.
„Spodziewam się, że nie“.
„Bądź spokojny“, odpowiedział nasz mędrzec, podnosząc się; „to nic... trochę podrapałem się. Odejdź, bo nas usłyszą“.
„Wszelkiej pomyślności, panie“.
„Bądź zdrów“.
Sam odszedł cicho, pozostawiając pana Pickwicka samego w ogrodzie.
W różnych oknach domu błyszczały jeszcze światła, lub też migały na schodach, jakby oznajmiając, że mieszkańcy udają się na spoczynek. Nie mając żadnej ochoty zbliżać się do domu przed oznaczoną godziną, pan Pickwick wcisnął się w kąt i czekał.
Znajdował się teraz w położeniu, któreby osłabiło odwagę niejednego bohatera. A jednak pan Pickwick nie czuł ani niepokoju, ani zniechęcenia; wiedział, że zamiary ma uczciwe i wierzył nieograniczenie w szlachetne uczucia Trottera. Położenie jego było nieszczególne, niewątpliwie, żeby nie powiedzieć przykre; ale umysł filozoficzny łatwo znajduje zajęcie w rozmyślaniu. Wskutek wytężenia władz umysłowych, pan Pickwick znalazł się w stanie pewnego rozmarzenia, z którego wyrwał go dźwięk zegara sąsiedniego kościoła; biło pół do dwunastej.
„Już czas“, pomyślał, podchodząc bliżej. Spojrzał na dom: światła znikły, okiennice pozamykano; niezawodnie