notu na pięć funtów szterlingów; jakby znał jakąś piekielną buchalterję, Sammy“.
Sam kiwnął głową na znak, że rozumie, co ojciec chce powiedzieć.
„Więc nie daliśmy nic na flanelowe kaftaniki?“ zapytał po pauzie, w czasie której obydwaj popili w milczeniu.
„Naturalnie, że nic. Poco murzynom flanelowe kaftaniki? Ale, wiesz co, Sammy“, dodał pan Weller, zniżając głos i pochylając się nad kominkiem, „chętniebym dał piękną sumkę, gdyby chodziło o zrobienie u nas dla pewnych osób takich kaftaników, w jakie ubierają warjatów“.
Wypowiedziawszy to zdanie, pan Weller bardzo znacząco mrugnął okiem do swego pierworodnego i powrócił do pierwotnej pozycji.
„W każdym razie, szczególny to pomysł posyłać chustki do nosa ludziom, nie znającym ich użytku“, zauważył Sam.
„Oni zawsze robią jakieś głupstwa. Pewnej niedzieli spacerowałem sobie po ulicy, gdy wtem, kogóż to widzę pod drzwiami kaplicy z niebieskim talerzem w ręku? Nie był to nikt inny, tylko twoja macocha. Myślę, że było tam z parę gwinej, same drobniaki, a gdy ludzie wyszli z kościoła, tak poczęli sypać drobnemi, że zdawało się, iż żaden śmiertelny talerz, który kiedykolwiek opuścił warsztat garncarski, wytrzymaćby tego nie potrafił. I, jak myślisz, Sammy, co to było?“
„Składka na herbatę?“ zapytał Sam.
„Nie zgadłeś; była to składka na opłacenie wody dla pasterza“.
„Wody dla pasterza?“
„Ni mniej, ni więcej. Od trzech kwartałów pasterz nie płacił za wodę ani grosza. Zresztą niebardzo on jej potrzebuje; nadzwyczaj mało używa tego płynu... Zna on tylko wodę, która warta jest przynajmniej sześć razy więcej. Ale opłata za wodę nie była uiszczona i poborca zapieczętował mu kran. Idzie tedy mój pasterz do kaplicy, robi ze siebie świętego męczennika, powiada, że pragnie, by poborcy przebaczyło niebo, ale obawia się, iż mu już na tamtym świecie przygotowano niezbyt wygodne miejsce. Wskutek tego kobiety odbywają naradę, śpiewają hymny, mianują twoją macochę prezydentką, zapowiadają składkę na następną niedzielę i wszystko to wręczają pasterzowi. Teraz, jeśli nie będzie miał czem opłacać wody aż do samej śmierci“, kończył pan Weller, „to ja jestem osłem, a ty drugim“.
Potem przez kilka minut palił faję w milczeniu; wreszcie dodał:
„Co najgorsze, to, mój chłopcze, to, że ci pasterze zawracają głowy młodym dziewczętom. Niech Bóg ma w opiece ich serduszka! Biedaczki wyobrażają sobie, iż wszystko
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/136
Ta strona została przepisana.