wszyscy spali. Na palcach podszedł ku drzwiom i zapukał. Dwie czy trzy minuty upłynęły bez odpowiedzi. Zapukał powtórnie, nieco mocniej, potem po raz trzeci, jeszcze mocniej. Nakoniec na schodach dał się słyszeć odgłos kroków; przez dziurkę od klucza błysnęło światło świecy; odsunięto zwolna zasówki, drzwi otwierały się.
Drzwi otwierały się powoli, a w miarę jak się otwierały, pan Pickwick coraz bardziej cofał się za nie, ostrożnie wychylając głowę, by zobaczyć, kto idzie... Ale jakież było jego ździwienie, gdy, zamiast Trottera, ujrzał nieznaną sobie służącą ze świecą w ręku. Pan Pickwick cofnął głowę z szybkością, któraby zaszczyt przeniosła nawet magikowi.
„Saro!” zawołała służąca, zwracając się do kogoś w głębi domu, „to pewnie kot. Misiu! Misiu! Kić, kić, kić!
Gdy żadne zwierzę nie zjawiło się na to wezwanie, służąca zwolna zamknęła drzwi i zasunęła zasuwki, pozostawiając pana Pickwicka pod murem.
„To bardzo dziwne”, pomyślał smutno filozof. „Nie śpią dłużej, niż zazwyczaj. Źle, że to właśnie dzisiaj tak się stało, bardzo źle”.
Romyślając w ten sposób, pan Pickwick ostrożnie cofnął się do kąta, gdzie był przedtem ukryty, i postanowił czekać, dopóki nie będzie wskazane powtórzyć sygnału.
Zaledwie pięć minut upłynęło, gdy, po silnej błyskawicy, zahuczał grzmot, potem znów okropnie błysnęło i zagrzmiało jeszcze głośniej; wreszcie lunął deszcz, przykrzejszy niż błyskawice i grzmoty.
Pan Pickwick wiedział dobrze, że drzewo jest niebezpiecznym sąsiadem podczas burzy, a oto miał jedno drzewo po prawej swej stronie, drugie po lewej, trzecie przed sobą, czwarte ztyłu. Zostając w tem miejscu, mógł łatwo paść ofiarą pioruna, gdyby zaś wyszedł na środek ogrodu, mógłby się zdradzić i oddanoby go konstablom. Parę razy próbował przeskoczyć przez mur, ale ponieważ nie miał nikogo do pomocy, jedynym wynikiem tych wysiłków było sute zlanie potem całej jego osoby i nieskończona ilość odrapań i sińców na łokciach i kolanach.
„Co za okropne położenie”, powiedział sam do siebie, zaniechawszy tych ćwiczeń, by obetrzeć czoło i rozetrzeć kolana. Jednocześnie spojrzał na dom i, nie dostrzegłszy świateł, ucieszył się, że już wszyscy śpią; postanowił zatem powtórzyć sygnał.
Na palcach poszedł po rozmokłym piasku, zapukał do drzwi, zatrzymał oddech i począł słuchać, przyłożywszy ucho do dziurki od klucza. Żadnej odpowiedzi. To szczególne! Zastukał powtórnie. Znowu słucha: w głębi domu słychać szepty, a potem głos jakiś zapytał:
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/14
Ta strona została przepisana.