„Dopomóż służącemu pana Wardle ułożyć nasze rzeczy na wózku i siądź razem z nim; my pójdziemy naprzód.“
Wydawszy takie instrukcje, pan Pickwick, po załatwieniu rachunku ze stangretem, wraz z przyjaciółmi poszedł wesoło najkrótszą ścieżką.
Sam, który po raz pierwszy w życiu widział pyzatego chłopca, naprzód począł oglądać go ciekawie, nic nie mówiąc. Po należytem obejrzeniu go, wziął się do układania pakunków w wózku, na co Joe patrzał najspokojniej, gdyż, zdaje się, sprawiało mu to ogromną przyjemność, że Sam tak zwinnie spełnia tę czynność.
„Tak“, zawołał wreszcie Sam, rzucając ostatnią sztukę do wózka, „to już wszystko“.
„Wszystko“, zauważył Joe z zadowoleniem, „już wszystko...“
„Wiesz, mój kochany“, rzekł Sam, „że możnaby cię pokazywać za pieniądze“.
„Bardzo dziękuję za komplement“, odparł pyzaty chłopak.
„Nie masz zapewne nic, coby cię dręczyło, prawda?“ zapytał Sam.
„Nie, nic, o ile wiem“.
„Gdy cię zobaczyłem, wydało mi się przez chwilę, że dręczy cię nieszczęśliwa miłość do pewnej młodej damy, co?“ ciągnął Sam dalej.
Pyzaty chłopak potrząsnął głową.
„Nie? Bardzo mię to cieszy“, rzekł Sam. „A lubisz pić?“
„Wolę jeść“.
„Domyślałem się tego. Ale chciałem powiedzieć, czy nie zechcesz wypić kieliszek czegokolwiek, dla rozgrzania sobie żołądeczka? Chociaż pod tą słoniną może jeszcze nie zmarzłeś“.
„Ech nie“, rzekł chłopak. „Lubię czasami wypić kieliszek czego dobrego“.
„A! Czy tak? No, to chodź.
Dwaj nowi przyjaciele udali się do bufetu, gdzie pyzaty chłopiec, nie skrzywiszy się nawet, wychylił z miejsca kielich wódki, co go znakomicie podniosło w opinji Sama. Ten wypił także, poczem obaj poszli do wózka.
„Czy umiecie powozić?“ zapytał paź pana Wardle.
„Trochę, mój synowcze“.
„Weźcie więc to“, odrzekł pyzaty chłopiec, oddając Samowi lejce i wskazując boczną drogę, „i jedźcie ciągle prosto; nie zmylicie drogi“.
To powiedziawszy, położył się koło szczupaka, pod głowę podsunął jedną baryłkę z ostrygami zamiast poduszki, i natychmiast zasnął.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/143
Ta strona została przepisana.