„Gabrjel Grub! Gabrjel Grub!“ zawołał dziki chór głosów, które, zdawało się, wypełniały cmentarz. Gabrjel obejrzał się przerażony i nic nic zobaczył.
„Co masz we flaszce?“ pytał upiór.
„Holenderską wódkę, panie!“ powiedział grabarz, drżąc jeszcze bardziej. Kupił ją bowiem od szmuglerów i przestraszył się, że może ten duch należy do departamentu ceł.
„Kto pija wódkę holenderską, sam jeden, na cmentarzu, w taką noc jak ta?“ zapytał duch.
„Gabrjel Grub! Gabrjel Grub!“ odpowiedziały znowu głosy.
„Duch spojrzał złośliwie na przerażonego grabarza i, podniósłszy głos, zapytał:
„W takim razie, kto jest naszą zdobyczą?“
„Na to pytanie niewidzialny chór odpowiedział tak zgodnie, jak chór śpiewający w kościele przy akompaniamencie organów — chór ten uderzył jak wiatr o uszy grabarza i zamarł w oddali. Ale odpowiedź brzmiała jak poprzednio: „Gabrjel Grub! Gabrjel Grub!“
„Duch uśmiechnął się jeszcze bardziej ponuro i zwrócił się do Gabrjela:
„I cóż ty na to powiesz, Gabrjelu?“
„Grabarz ustami chwytał powietrze.
„I cóż ty o tem myślisz, Gabrjelu?“ ciągnął duch, odrzuciwszy nogi na obie strony pomnika i patrząc na swoja wykrzywione kończyny z takiem zadowoleniem, z jakiem patrzałby na parę eleganckich trzewików na Bond Street.
„To — to bardzo ciekawe — sir...“ odpowiedział grabarz prawie nieżywy ze strachu. „Bardzo ciekawe i bardzo piękne... ale chyba pójdę dokończyć moją robotę, jeżeli pan pozwoli!“
„Robotę?“ zapytał duch. „Jaką znowu robotę?“
„Grób, panie! Kopię grób!“ wybełkotał grabarz.
„A, grób?!“ zawołał duch. „Kto kopie groby w dzień, kiedy wszyscy weselą się i radują?“
„I znów tajemnicze głosy odpowiedziały: „Gabrjel Grub! Gabrjel Grub!“
„Obawiam się, że moi przyjaciele upominają się o ciebie“, powiedział duch, wypychając językiem policzki — a był to niezwykły język! — „Obawiam się, że moi przyjaciele upominają się o ciebie, Gabrjelu!“
„Dopraszam się łaski pana“, jąkał się Gabrjel. „Nie mają chyba prawa do tego... nie znają mię... przecież ci gentlemani nigdy mię na oczy nie widzieli!“
„Owszem!“ odpowiedział duch. „Wszyscy znamy człowieka z ponurą twarzą i złośliwym uśmiechem, który szedł dzisiaj ulicami, rzucając złe spojrzenia na dzieci, i silnie ści-
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/162
Ta strona została przepisana.