skał rydel! Znamy człowieka, który uderzył po głowie malca, bo mu w sercu zazdrościł wesołości, na jaką jego nie stać! Znamy go! Znamy!“
„Tu duch wybuchnął głośnym, dźwięcznym śmiechem, który echo podchwyciło dwudziestokrotnie. Potem potrząsnął nogami, stanął na głowie, albo raczej na czubku swego wysokiego kapelusza, na samym szczycie pomnika; następnie dał szczupaka, upadł u stóp grabarza i usiadł na podkurczonych nogach jak krawiec.
„Ja.. ja.. muszę już odejść, proszę pana“, bełkotał grabarz.
„Odejść?! Gabrjel Grub chce odejść?! Ha, ha, ha!“
„Kiedy duch się zaśmiał, grabarz zauważył wspaniałą iluminację w kościołku — jakgdyby cały kościołek stanął w płomieniach. Po chwili światło zgasło, organy zagrały uroczyście i na cmentarzu zjawiły się gromady duchów, zupełnie podobne do pierwszego, które zaczęły natychmiast grać w „żabkę“ za pomnikami. Nie zatrzymywały się ani na chwilę, skakały przez najwyższe, z cudowną wprost zręcznością. Pierwszy duch okazał się znakomitym skoczkiem — nikt nie mógł się z nim równać! Pomimo, że drżał ze strachu, grabarz nie mógł nie zauważyć, że kiedy inni zadawalniali się zwykłemi grobowcami, pierwszy wybierał specjalnie wielkie grobowce familijne, otoczone żelazną balustradą, a skakał przez nie z taką łatwością, jakby to były zwykłe kamienie milowe.
„Gra doszła do największego natężenia. Organy grały coraz szybciej. Duchy skakały coraz częściej. Potrącały się, fikały kozły na ziemi, odbijały się od kamieni grobowych, jak piłki. Grabarz czuł, że w głowie mu się miesza od tych skoków, że nogi pod nim drżą, gdy patrzy na migające przed nim duchy. Nagle — król upiorów porwał go za kołnierz i zapadł się z nim pod ziemię.
„Kiedy Gabrjel Grub złapał wreszcie oddech (od szybkiej jazdy wdół aż go zatchnęło), znalazł się w obszernej pieczarze, którą wypełniały tłumy duchów, wstrętnych i ponurych. Na samym środku pieczary, na wzniesieniu, siedział jego przyjaciel z cmentarza: obok niego stał Gabrjel Grub, znieruchomiały ze strachu.
„Zimna noc“, powiedział król upiorów, „bardzo zimna! Szklaneczkę czegoś ciepłego! Żywo!“
„Na ten rozkaz pół tuzina mniejszych upiorów, z wiecznym uśmiechem na twarzach (Gabrjel Grub przypuszczał, że to dworacy), szybko zniknęło i wróciło za chwilę, niosąc kielich płynnego ognia. Podano go królowi.
„Aha!“ zawołał upiór, który miał przezroczyste policzki i gardło, poczem natychmiast przełknął płomienny napój.
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/163
Ta strona została przepisana.